30 maja br, Rozmowa z córką
Opowiada mi wrażenia z lektury zleconej przez jej uniwersyteckich wykładowców. Wirginia Woolf, którą znam tylko z tytułu sztuki Albeego, "sensacji teatralnej" Warszawy połowy lat sześćdziesiątych granej we Współczesnym na Mokotowskiej. Rolę Marty recenzent Życia Warszawy określa, jako "piekielną". Ja - jako przejmującą i głęboką. Dla smarkacza to było pouczające i mądre studium starego małżeństwa. Zgadzam się z dalszą częścią zdania ...
"najwyższy egzamin dla aktorki. Antonina Gordon-Górecka zagrała ja cudownie, osiągając sukces godny zapisania w kronikach teatralnych."
- Sekundował jej Jan Kreczmar -George,.zaś Barbara Wrzesińska, ładną, głupią Honey.
Ale później zostałem prawdziwym wielbicielem Richarda Burtona i Elizabeth Taylor. Oboje już byli starsi i wtedy dopiero, bez zakłócającego ich aktorski kunszt "piękna" zabłysnął ich mistrzowski warsztat.
Recenzje wzmiankowały tytułową Wirginię, jako niezbyt wybitną pisarkę amerykańską.
Wydał ją Czytelnik w serii Nike trzy lata wcześniej. Córka czyta wydanie z tego roku. Ciekawe, czy to się jej wydaje niczym dla mnie przedwojenne wydanie Trędowatej?
PRL nie był taki prowicjonalny, jak by się wydawało. Coś się jednak wydawało. Drukiem! Nawet niezbyt wybitne pisarki amerykańskie. Ale ja nie zajmuję się wybielaniem tego odrażającego ustroju. Ja tylko wspominam. Trzeba było żyć i chodzić do teatru....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz