piątek, 3 października 2014

O pysze, czyli silva rerum par excelence...

1. Komunikat

Jestem ciągle gdzie indziej. Ale ponieważ stan prowizorki, jak zwykle, się przedłuża, moi redaktorzy zniknęli, a moi goście zaczynają się odzwyczajać od bywania u mnie, postanowiłem otworzyć mój szewski "warsztat" choćby po to, żeby można było zachodzić.

Zapraszam. Help jorself.

2. Krótka notatka - zagajenie, jako eksperymentalna forma silva rerum par excelence.

Skomentuję "krótko" (zobaczymy, jak mi pójdzie)...
a) ostatni program J.Pośpieszalskiego "Warto rozm..." ups... "Bliżej", czwartek, 2 października 2014, TVP Info.
b) o komentarzu W.Łysiaka w ostatnim "Do rzeczy"

ad. a) "Bliżej".
O Powstaniu Warszawskim. Dwóch na dwóch. "Młodzi kontra" ...  Starzy. Sami swoi.
Piotr Zychowicz i Sławomir Cenckiewicz, chociaż ten ostatni, już jako  młody, dobrze zapowiadający się profesor, a regularny doktor hab.

Po drugiej stronie - profesor Jan Żaryn i Maciej Pawlicki, filmowiec. twórca telewizyjny i projektant świetnych "eventów polskich".

Zychowicz obstaje przy swojej narracji "Obłędu", jednocześnie posuwając się nawet do jeszcze bardziej ryzykownej "metafory":
Powstanie wybuchło dla pijaru?
 Co do faktów, kontekstu, oceny ludzkich i materialnych strat- nie ma sporu. Spór jest o to, co począć z tym nieodwracalnym faktem?
Zychowicz i Cenckiewicz, zdają się lekką ręką sprowadzać Powstanie do czegoś w rodzaju przykładu "jak nie należało postąpić".

Pawlicki miał wypowiedź mądrą, wartą przytoczenia. Cytuję z pamięci.

Nie chcę polemizować z tak fachowymi historykami, co do faktów i kontekstu. Jednak uważam za nadużycie przyjmować postawę (...hmm, tu użył świetnego sformułowania, którego teraz nie pamiętam dokładnie - nadwiedzy?, ale sens się sprowadzał do ... przyp.KR) wszechwiedzącego.
Wiemy "co było". Ale nie wiemy "co by było, gdyby". Wiemy, że to była wielka tragedia, że zginęło wiele ludzi. Ale nie wiemy czy by nie zginęło jeszcze więcej ludzi.

Wolno rozważać wszystkie za i przeciw, wolno krytykować i medytować, wolno się spierać. Ale nie wolno ustawiać się wobec bohaterów tamtych wydarzeń w roli sędziów.

Koniec tego niby - cytatu, co do którego nie gwarantuję, że jest wierny, a nawet, że nie zawiera autoprojekcji poglądów piszącego te słowa.

Kluczem tej notatki jest pycha. Czy to widać?

ad 2 - Mistrz Łysiak:
W ostatnim Do Rzeczy Waldemar Łysiak przyłożył bardzo mocno - leżącemu. Czyli pewnej gazecie, o której nie wspomnę.
Jak wszystkie jego felietony - i ten również - zdyszany, pełen epitetów, cytatów i przywołań - przeciwników i sojuszników - a nade wszystko, emanujący specyficznie łysiakowym tonem, pełnym wyższości i samozadowolenia (?).
Mój telefon wręcz się przegrzewał od podziękowań płynących z całego kraju, a także z USA, Kanady, Australii i zachodniej Europy.
Tematem był "oczywiście" nasz (nie Jego) stosunek do Ukraińców i Rosjan.
No i "oczywiście" naprawdę niewartemu wzmianki tekstowi pismaka z wiadomego medium, mistrz Łysiak poświęca cały felieton, racząc nas "przekonywaniem przekonanych" o nędzy duchowej tegoż. I przytaczając peany jakichś komentatorów na swoją cześć.

Oprócz tego jednak skrytykowała Łysiaka ...
(choć bez wyzwisk) rozmaita "prawica" (TV Republika i Bronisław Wildstein osobiście, etc.), uważająca, że polską racją stanu jest wspieranie Ukraińców i przymykanie oka na ich nienawiść wobec Polski większą niż antypolskie resentymenty Rosjan.
Tej krytyce Łysiak poświęcił dosłownie dwa przydługie zdania. Jedno przytoczyłem. Drugiego już nie zdzierżyłem. Kiedyś Łysiak postąpił podobnie z Radiem Maryja, polemice z którym poświęcił wielokrotnie mniej miejsca i mniej rzeczowej krytyki ("nie chce mi się ...") niż różnym Lisom. Takie proporcjum.

Skoro argumentacja rozmaitej "prawicy" nie jest godna odpowiedzi  Mistrza, a nawet tej odpowiedzi - zapowiedzi, to i ja, niebożątko,  nie będę argumentował (w odpowiedzi Mistrzowi).

Niech sobie Mistrz pozostanie w swoim błogim samozadowoleniu.
Powiem tylko tyle (wdrapując się na kamyczek polny): popieram Ukraińców w ich dążeniu do wolności. Tak, jak solidaryzowałem się z takimi dążeniami Węgrów, Czechów i Słowaków, Litwinów, Czeczenów,  Łotyszy, Estończyków i Gruzinów. A także Mołdawian. Co nie oznacza, że jestem skłonny zapomnieć o zbrodniach niektórych przedstawicieli, niektórych tych narodów  na Narodzie Polskim. Ich aktualna "nienawiść wobec Polski", nawet, jeśli jest, nie ma tu nic do rzeczy. Raczej jest od rzeczy.
Uważam to za postawę par excelence polską. I jestem z tego dumny. Nawet, jak mnie zestawią z jakimś pismakiem.
Cieszę się, że wśród polskiej rozmaitej "prawicy" są ludzie, którzy myślą podobnie.
Dixi.
---------------------------------------

Czy ta pycha to jest, czy jej nie ma? Czy to aby nie ona nam bardziej przeszkadza, niż domniemana  głupota rozmaitej "prawicy" ?

Jak sądzisz, Miły Czytelniku?

wtorek, 6 maja 2014

Płytki i niedouczony

Ale kto?
Polski katolicyzm czy Jerzy Stuhr?

Tylko chwila. Muszę to odnotować
Polski katolicyzm jest płytki, niedouczony i fanatyczny (...) Rozmawiałem z Roberto Benigni i powiedziałem, że nie mógłbym w Polsce nakręcić takiego filmu, jak Życie jest piękne. A on: "Mieszkasz za blisko Auschwitz"...
A więc on nie może nakręcić takiego (dobrego?) filmu, który umie śmiać się z Holocoustu, bo polski katolicyzm jest płytki, niedouczony i fanatyczny?

Ileż to atramentu wylano nad tym "płytkim, niedouczonym i fanatycznym katolicyzmem"!

Ilu "mędrców" się z tym mierzyło!
Wieszczyło klęskę kardynałowi Wyszyńskiemu w jego inicjatywie odnowienia Ślubów Jana Kazimierza. Ach ta polska, babska, dziecinna maryjność!  
Pół episkopatu miało wątpliwości! Ale mieli pokorę, głębokiego ducha wspólnoty i służby.
Niech prymas zdecyduje.
I zdecydował!

No i mamy krytyka ostatniej godziny, głębokiego i douczonego. Wychował wprawdzie syna po dwóch fakultetach, a więc douczonego, ale co z tego, skoro synalek nie douczył się, jak to było z tą Cedynią.
Czy to myśmy się chronili za ich dziećmi, czy też oni nas atakowali, chroniąc się za naszymi dziećmi?
Ale mniejsza z tym. Wprawdzie niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale jednak jabłko - to nie jabłoń. No i nie powtarzajmy niehonorowego ataku przy pomocy ich dziecka.

To, że nie wykorzystujemy wszystkich okazji, żeby siedzieć cicho, świadczy o niedouczeniu i płytkości? O fanatyzmie?
Może uparte domaganie się wyjaśnienia przyczyn Katastrofy Smoleńskiej?
Wyrazem mądrości i głębokiej, duchowej formacji oraz otwartości i braku fanatyzmu jest uznawać Ewangelię Laska, Tuska, Anodina* i Putina? Oraz zatykać nos na sam dźwięk słowa zamach?

Ciii...
O teologii miało być....
No to, jak to jest, z tą krytyką? Polski katolicyzm. Zostawmy już ten "fanatyzm", bo do jutra nie skończymy. Niech mu będzie, panu S. Zawsze lepiej być fanatycznym, niż letnim, jak to było w Ewangelii?

Płytki i niedouczony. Ale kto jest płytki i niedouczony?
Wierni mają płytką wiarę i są niedouczeni?
Czy może hierarchowie?

Czy to, że samą modlitwą pokonaliśmy światowe potęgi (i mamy pełne kościoły a Czesi mają puste), my - wojskowe i gospodarcze słabeusze i niedouczone niemoty, świadczy o płytkości czy o niedouczeniu?

A to, że daliśmy światu Profesora, Poetę, Człowieka Modlitwy, Proroka i Egzorcystę Demonów Totalitaryzmu, Świętego Papieża?
O czym to świadczy?!

Pewnie o obu wadach naraz.

A poza tym, czy katolicyzm jest (tylko) dla ludzi uczonych?
Jeden mój były idol (bardzo douczony) też lubił się wypowiadać (wymądrzać) na temat szkodliwej, irracjonalnej, babskiej, polskiej  maryjności.
Tyle zrozumiał w swojej uczoności z istoty polskiego katolicyzmu, co byle pyszny heretyk.
No i się doigrał. Właśnie teraz, gdy ma szansę zdobyć upragniony mandat europosła, zgłupiał do reszty i swoje niewątpliwie słuszne poglądy głosi w idiotyczny sposób. Najbardziej zatrważające są jego proputinowskie dyrdymały. Zupełnie, jakby został przewerbowany. Albo jakby dopadła go ta choroba, której ja też się obawiam.

Boże uchowaj!

Dużo u nas jest głupoty i myślowych mielizn?
Ależ oczywiście. Nie są na te nieszczęścia impregnowane nawet najtęższe umysły. Uczone, jak wszyscy diabli. Bo uczoność NIE JEST synonimem mądrości. Wiesz ty, panie arcykomediancie, kto lepiej zna Biblię od największych biblistów?
Nie wiesz?
To ja ci nie powiem. Musisz się douczyć.

Zaś, co do niemożności nakręcenia dobrego, dowcipnego, mądrego i pięknego, wzruszającego filmu, to brzydko jest zwalać winę za swoją twórczą niemoc na swój płytki, niedouczony, katolicki, maryjny, naród.
Prawdziwi geniusze czując z narodem, nigdy mu nie schlebiali. Krytykowali go, patrząc głęboko i daleko. I tworzyli dzieła na miarę swego talentu.

Komedianci do komedii! Ćwiczyć mądre poczucie humoru. Może im nie wyjdzie od razu Benigni, ale może chociaż pół Barei?
Profesorowie - do modlitwy! Pogłębić. Bo płytko, aż szoruje!

A synalkowi kupić chociaż Jasienicę. Niech chłop się douczy!

* odmiana zgodnie z licentia poetica, korekta, proszę nie zmieniać...

piątek, 25 kwietnia 2014

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.III

Część trzecia - Szewc


Słuchałem wczoraj (Poranek Wnet) świadectwa pewnego prawdziwego, nie wykreowanego Szewca. Stanisława Żmiji, ze Stanisława Dolnego, spod Wadowic! Niektórzy wiedzą, jaki mam sentyment do tego zawodu. Taki, że prawie zalatuje ode mnie szewskim klejem.

Ten prawdziwy Szewc mówił o tym, jak robił buty dla polskiego papieża.  Mowa prosta, głos chropawy, czasem się łamie ze wzruszenia, widać, że człek opowiada spod serca, obrazy wracają, umiłowana Postać ożywa, Uśmiech promienieje, z głębi Oczu, dobrotliwy, porozumiewawczy. Te Oczy. Uważne, rozumiejące, przenikające. Rozumiejące, jak to oczy Dobrego Ojca. Takim był, poświadczam, chociaż nigdy się do niego nie zbliżyłem, jak Szewc, Stanisław, ze Stanisława.

Szewc opowiada o papieżu i o butach:
Nie, żeby w nich chodził, ale żeby miał. Bo kiedyś, przed wojną (mówili mi) On marzył właśnie o takich butach. A nie mógł sobie na nie pozwolić. I chodził w drewniakach. Proboszcz poradził, opowiedział, zachęcił. Pojechałem w stanie wojennym na pielgrzymkę, na kanonizację  świętego Maksymiliana Kolbe. Na granicy musiałem się celnikom tłumaczyć. „Dla papieża” - mówię, a oni … się uśmiechnęli. Stoję sobie z tymi butami w auli Pawła VI. Dobrze mnie ustawili, Pan Bóg zrządził, w przejściu, gdzie papież chodził. Wreszcie się zbliża, a mnie zaparło dech, straciłem język. I on sam do mnie przemówił. Tak ciepło i serdecznie, że mi się język rozwiązał. Stwarzał takie wrażenie, że nie on był najważniejszy. Wypytywał się mnie, skąd przyjechałem, czy daleko mieszkam od Wadowic. Ojcze Święty. Piętnaście kilometrów Stanisław Dolny jest. „O – to my są krajany!”. Dopiero, jak odchodził, przypomniałem sobie o butach. Ja myślałem, że to będą buty na pokaz, jako coś, co chciał mieć za młodu. Ale on je wdziewał. Lubił w nich chodzić! A ja na pewno dzięki niemu chodzę, bo już było źle. Przysłali mi depeszę, że się modli. Ale po namyśle, tak powiedział, bo mi potem powiedzieli: No co, tylko Ojciec Święty ma chorować a szewc nie?
Czy w tym tekście prostego Szewca spod Wadowic jest jakaś poezja? I skąd się wzięła?
Co to jest?

Świadectwo.
Prawdziwi Szewcy nie gadają niepotrzebnych rzeczy ale i nie mają monopolu na prozę poetycką wyrażającą inny wymiar rzeczywistości.

Pewna młoda, mądra i piękna pani, której nigdy nie widziałem na oczy, a która kiedyś obdarzyła mnie aforyzmem, gdy zagadałem Szewcem, też widzi i opisuje. Zacytuję jeden fragment z jej medytacji Najświętszej Liturgii.
…rozlega się „Chwała na wysokości Bogu” i nagle wybucha w kościele światło, śpiew, dźwięk dzwonów i dzwonków w rękach ministrantów.
Tym razem jeden instrument pozostał nieobsadzony- gong. Hymn trwał, gdy ten niepełnosprawny ministrant powoli zaczął iść przez prezbiterium. Zwykle w chodzeniu pomaga mu któryś inny, tym razem nie, więc trwało to dłużej.
W końcu jednak dotarł na miejsce, powoli się pochylił, wziął pałeczkę i zaczął uderzać w instrument. Teraz nie brakowało żadnego głosu. Cały Kościół śpiewał swoją świętą pieśń, której doskonałość nie była popisem umiejętności.
Pieśń, która byłaby uboższa, gdyby na miejscu chorego był ktoś inny …
Co łączy te dwa teksty? Prostą, chropawą, pełna zacięć ze wzruszenia, opowieść prawdziwego Szewca (niech mu Bóg błogosławi!)  i subtelną, w pastelowych kolorach utrzymaną, obrazkową medytację wykształconej i subtelnej kobiety i matki (oby Bóg miał ją w swej opiece!)?

Czy to poezja, sięgająca, może mimowolnie, nadspodziewanie „łatwo”, wymiaru mistycznego? Czy raczej to mistyka zamienia jourdainowską prozę w poezję, która z kolei, ona jedna! jest zdolna dotrzeć do owego „innego wymiaru rzeczywistości”?
Dlaczego tak chwyta za serce?

Jest takie powiedzenie, mądre, czy głupie, ale dość popularne.
(… – tu pada imię, którego dziś nie wypada przywoływać) … siedzi w szczegółach.
A ja myślę sobie, że jest "trochę" inaczej. I nie wyjdę od wilka, którego nie wywołuję, tylko właśnie od szczegółu. Bo ów wilk siedzi w szczególe wówczas, gdy ten szczegół jest częścią samą w sobie. Kamieniem na drodze, o który się potykamy a nawet kopiemy go ze złością, bo nabiliśmy sobie przez niego guza. I ów wilk cieszy się, gdy nam rzeczywistość pokawałkowała się na takie bezużyteczne, raniące się nawzajem, odłamki.  Stop. Nie wgłębiajmy się dziś w te rozważania. Kontemplujmy inną rzeczywistość.

Wyjdźmy od rzeczywistego, nieusuwalnego faktu. Najdrobniejszego, ale tak znamiennego, że zapada w pamięć na całe życie.
Świadectwo. Zastanawiający szczegół, który opromieniony wiarą i miłością zostaje umieszczony w kontekście i zharmonizowany z większa całością, staje się integralną, niezbędną częścią tej całości. Ukazuje swój ukryty sens. I odkrycie tego sensu i tej harmonii jest poetyckim poematem Uwielbienia.

Świadectwo. Świadectwo kogoś z poddanych Królestwa Bożego. Pietyzm dla szczegółu i umieszczenie go kontekście Czegoś większego. Czyli Miłość Prawdy i ciągłe nawracanie do Mądrości. W swoistym braterstwie z innymi, choćby wciąż błądzącymi, poddanymi Królestwa. Gdziekolwiek są. Blisko, czy daleko.

To właśnie ów inny wymiar rzeczywistości, który przeniknął tajemniczo do dusz Szewca i Młodej Matki, prześwietlił je i znalazł ujście w świadectwie, które jest czystą poezją.
To iluzja, czy rzeczywistość?

A kto to może docenić? Spodziewam się, że moi wirtualni przyjaciele, adresaci tej epistolografii, przypadkowi czytelnicy. Szukający Królestwa Bożego, które jest na co dzień jakoś ukryte, ale ciągle się objawia uważnemu oku. I za chwilę znów się ukrywa. Ale nigdy nie znika. Pamiętajmy o tym, nawet wówczas, kiedy „mamy robotę”.

Ale rozglądajmy się, bo świadectwa ciągle się pojawiają. 

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.II Poezja

Część druga – Poezja jako więź


Święty Jan Paweł powiedział kiedyś (cytuję za wzruszającym reportażem z Watykanu Stefana prawie Czarneckiego, bo Czernieckiego, w najnowszej Gazecie Polskiej, ale cytują go - Jana Pawła - prawie wszyscy, od lewa do prawa – ot, fenomen JPII):

Poezja to wielka Pani, której trzeba się całkowicie poświęcić. Obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku.

Mnie, pyłek u Jego sandałów, to uderzyło. Trzeba się całkowicie poświęcić. Nawet, jak się uprawia pół-publiczną epistolografię. A jak całkowicie … nie można?

To trzeba czasem zarwać nockę albo zrobić sobie „wagary”. Jan Paweł czytał poezję polską nocami. Tłumaczył się tak niedowierzającemu, że ma czas na jego wiersze, Ernestowi Bryllowi. I ciągle, mimo wszystko, czasem pisał.

Bo nie można zaniedbywać nawet jednego adresata.  Okazjonalnej, ale wiernej czytelniczki. Takiej, co się w ogóle nie odzywa. Ale przybywa. Niezawodnie. I czasem daje znać o sobie. Okazjonalnie – o niezawodnym.

Zadzierzgnięte więzi zobowiązują. Tak, jak zdobyta miłość wnuków, mieszkających „niewygodnie daleko”. Trzeba je pielęgnować tu i teraz a nie, „w stosowniejszym czasie”.

Więź. Wierność. W „wirtualnym świecie” prawdziwe więzi istnieją. Nawet, jakby, bardziej.  Więzi duchowe, o które realnym świecie czasem … trudniej.

Bo wirtualnie bywamy bardziej otwarci, sądząc, że mniej ryzykujemy, odsłaniając się „na chwilę” przygodnemu przechodniowi. A tu dopada nas prawdziwa i chyba niewinna, dziwna tęsknota do podobnej wrażliwości napotkanych przechodniów. Przechodniu, siądź… Uderza po miesiącach - ba! - po latach, z powodu zapomnianego komentarza.

Jest jeszcze jeden powód tej bliskości, nieco „kontrowersyjny”, który mi uświadomił właśnie Ernest Bryll, poeta, patrzący dzisiaj w tę samą stronę, co ja. I chyba w nieco inną stronę, niż jedna z osób innego pokolenia wprawdzie, ale przecież mi najbliższych.
Spytałem ją właśnie. Taki test.
- Co będziesz robić w najbliższą niedzielę?  
- Mam robotę.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj spotykam się z kimś bliskim. 
- Wiesz przecież, co będzie w najbliższą niedzielę? A nie lepiej dzisiaj „mieć robotę” a w niedzielę spotkać się wspólnie z kimś bliskim – z kimś może bliższym, z Nim?
Nie wyjawię odpowiedzi mojej bliskiej, jak najbardziej realnej, osoby. Tym bardziej, że ja też w najbliższą niedzielę – mam robotę. Właściwie już od dzisiaj ją mam i to, tu, teraz, kiedy to piszę, to – wagary. I nie uczyniłem nic, by jej nie mieć. Bo musiałbym się postarać, coś przesunąć, coś odwołać.
Ale to jest świat realny.

A świat „wirtualny”? I ten powód, jeszcze jeden, owej bliskości?
Otóż poeta Ernest Bryll, z mojego pokolenia, dojrzewający jakby razem ze mną, powiedział coś równie zastanawiającego, co mój duchowy Ojciec, poeta i papież, którego świętość będzie ogłoszona w najbliższą niedzielę. W którą to niedzielę, podczas tej uroczystości, ja będę miał robotę. Jak wiele innych jego duchowych dzieci.
Cytuję Brylla znów za Gazetą Polską. O papieżu:
…wracają, przywożą (…) słowa papieża, że szkoda, że się nie spotkaliśmy. Ale (…) ja trochę bałem się takiego spotkania. O czym miałbym mówić? Opowiadać o moich nędznych zwątpieniach? O tym, że tu uważałem tak, a w mojej poezji uważałem inaczej i że w życiu zwykle jestem głupszy niż w wierszach?
Jeśli by pan Ernest mnie zapytał, to odpowiedziałbym: Zdecydowanie tak! Właśnie o tym! Z Ojcem można porozmawiać o wszystkim. A już szczególnie o swoich nędznych zwątpieniach. Jeśli się ma taką okazję.

I ja właśnie teraz o tym. O tej znamiennej mądrości i głupocie. O mądrości zawartej we własnych wierszach (albo w innych tekstach) i głupocie w życiu.

Jak ja to znam!
A gdybym sam nie wiedział, to właśnie „realni bliscy” by mi nie dali zapomnieć. Bo szczególnie ich uderza ten kontrast. Za dobrze mnie znają, żebym mógł przed nimi grać takiego „subtelnego”, takiego „wrażliwego”, ojojoj, takiego „delikatnego”!

Mogę kreować taki „podmiot liryczny” w swojej epistolografii. I czytelnicy mogą się na to łapać. Czy to jest oszustwo? W jakimś sensie - tak. Takie „szlachetne oszustwo”. No bo jak postępować? Epatować swoimi nieusuwalnymi wadami? Nudziarstwa i zafiksowanej, jak krowa uwiązana do kołka, monotematyczności i tak nie mogę ukryć.
A inne? To byłby horror! Takie są prawa twórczości!  Hmm. Zapewne. I wszyscy „tfurcy” a także, jak się okazuje, również twórcy, tak postępują. Piszą, kreując swój wizerunek, taki, jaki powinien być, gdyby się lepiej postarali. Kreują swój etos.

I to jest właśnie ten przedziwny powód bliskości.
Wizerunek, niezakłócony codziennym pyłem grzechu, jakby odfiltrowany, "odświętny", duchowy ubiór "do kościoła", teatralny strój, używany podczas spotkań z ludźmi z krwi i kości, ale schowanych za zasłoną. Zasłona, która oszczędza im gryzącego w oczy pyłu codzienności.

O czym rozmawiamy? Mówimy nie o tym, jacy jesteśmy, ale jacy chcielibyśmy być. Nie, gdzie jesteśmy, ale dokąd zmierzamy. Ale to TEŻ mówi jakąś prawdę o nas, mylę się? 
Mówimy o pieczęci odciśniętej przez Boga w naszym sercu. Której się ciągle sprzeniewierzamy. Jeśli umiemy znaleźć złoty środek między mitomanią a ekshibicjonizmem, to paradoksalnie jesteśmy blisko prawdy. Czy radość, że wspólnie odbywamy chociaż kawałek drogi, nie jest oparta na tej prawdzie? Czy wspólna, wzajemna modlitwa takich wirtualnych przyjaciół jest wysłuchana?

-------------------------------------
A miało być o Szewcu. O tym moim lepszym alter ego. No ba. To osobny felieton. Tu jest druga część tryptyku. O poezji. Teraz będzie o Szewcu. Już mówię.


Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.I

Czyli felieton w trzech częściach z mocną nutą osobistą

Część pierwsza – Prowizorka, czyli stan trwały

Zostałem porwany. Na chwilę, tylko dla załatwienia sprawy, ustawienia pewnej biegnącej rutyny, wykorzystania mojego niewątpliwego doświadczenia w popełnianiu błędów. Niekoniecznie w ich wystrzeganiu się.

Wychodzę na taras, wra …
Moje blogowe nawyki są wykorzystywane … obok. Są równie (nie)popularne, jak te tutaj. Może  też mają, chociaż jednego, nieocenionego czytelnika?

No i wychodzi mi zawsze to samo - tu i tam - czyli, tam, gdzie mnie porwało, i tu, gdzie wszystko zostawiłem, jak bym miał zaraz wrócić, - wychodzi - Taka epistolografia uprawiana pół-publicznie. Coś w rodzaju dzienniczka starej panny.

Niezbyt oryginalne, niezbyt eleganckie hobby.Te oczy rodziny, zwłaszcza – młodszego pokolenia -  wznoszone do nieba: „Co za obciach, żeby tylko znajomi tam nie trafili!”?

No to mają teraz spokój.

Cisza, spokój. Blogi - omszałe, jak zapomniane butelczyny skwaśniałego węgrzyna, dobyte z wilgotnej piwnicy. Wpisy niedokończone, jak rozrobione ciasto, krzepną na kamień w kamiennej dzieży lokalnych dysków.
Sterty materiałów do zapowiadanych esejów, przygotowanych i bezużytecznych, jak hodowla moli, znienawidzona przez pedantyczną gospodynię.
Materiały „jakby”  kwaśniały;  ich autorzy idą dalej. Jedni zaczynają niepokojąco zbliżać się do punktu, który miał być moim odkryciem. Inni wręcz przeciwnie. Strach się na nich dziś powoływać.
Szkoda gadać. Się porobiło i nie chce się odrobić.

Toutes proportions gardées, ma tu zastosowanie skarga świętego Jana Pawła w odniesieniu do …poezji. Ale o tym za chwilę. To znaczy w następnym odcinku będzie o poezji. Teraz jest o prowizorce. Czyli o mnie. Pewna pani redaktor wyraziła się, z kolei, w stosunku do mnie:
„Odnoszę wrażenie, że poezja jest dla pana ważna”.
Nie rozumiałem wtedy właściwie o co jej chodzi, do dziś o tym myślę. Może i nie znam się na poezji, (której przecież nikt nie zji) Ot, czasem się zajrzy, żeby odświeżyć pamięć młodzieńczych marzeń. Albo zdobyć przydatny cytat, pozwalający jednak zjiść kawałek poezji na podwieczorek. To jest zawsze pożywny kawałek.

Ale śmiem twierdzić, że poezja, zgodnie z przesłaniem pewnego śmiesznego filmu o jej wpływie na wzrost gotowości bojowej armii amerykańskiej, z jeszcze śmieszniejszym Dannym De Vito,  jest wyższą, bardziej komunikatywną formą prozy. Mała domieszka poezji do najbardziej przyziemnego, mdłego zakalca prozy może uczynić go nie tylko strawnym ale wręcz dotrzeć, z poziomu tego zakalca, do innego wymiaru rzeczywistości. To o wiele poważniejsza sprawa, niż jakieś bełkotliwe wiersze z cienkich, przecenionych tomików. To sprawa bezpieczeństwa państwa. Kiedy ludzie (nie tylko żołnierze) nie potrafią się ze sobą skomunikować, państwu zagraża niebezpieczeństwo!

Ale co z tym świętym Janem Pawłem i co to ma do rzeczy? Trzeba przeczytać następny odcinek.

środa, 12 lutego 2014

Mój znajomy Pan Stanisław

(będąc ciągle wyjechanym, wpadając tu tylko na chwilę, bo miała być krótka notka, się zasiedziałem. No i wyszedł cały felieton. Lecę)

Stanisław Michalkiewicz miał ciężki okres i chyba trochę puściły mu nerwy.
Trochę mi było przykro, bo jego postępek w stosunku do red.Terlikowskiego zrobił pewną rysę, na jego niemal kryształowym wizerunku.
Obawiam się, że utalentowany i zasłużony, przenikliwy i bezkompromisowy, jakkolwiek nieco monotematyczny felietonista jakoś  z osamotnienia traci ducha i na trudne sytuacje reaguje nadmiernymi emocjami.

Czcigodny pan Stanisław płaci po prostu cenę wszystkich niezależnych, wielkich umysłów - samotność w tłumie … kliknięć. Pod maską dobrotliwego uśmiechu, który prezentuje w mediach, które go zapraszają, kryje się cierpienie.

Wszystkim marzącym o sławie "typowym nonkonformistom" mógłby powiedzieć ewangelicznie - 
Chcesz być prawdziwym nonkonformistą? A weźmiesz mój krzyż?
Podziwiam go od wielu lat, kiedyś nawet podziwiałem go, jako Alfę i Stanisławskiego, kolportując świetne podziemne pismo "Kurs". Polecam szkic historyczno-kulturalny na ten temat. Pismo było ignorowane przez "podziemne media głównego nurtu". 
Dla pana Stanisława dzisiejsza sytuacja, w pewnym sensie, analogiczna. Samodzielność organizacyjna i finansowa, oryginalne dokonania intelektualne, wdzięczny odzew czytelników i ... swoisty ostracyzm. Istota odwiecznego, polskiego losu. Nihil novi sub sole.
Ja, tę swoją małą, podziemną  kolporterską cegiełkę traktuję z dumą, jako współudział w dziele pana Stanisława „Stanisławskiego” krzewienia idei konserwatywno-liberalnej a także rozwoju prawdziwego pluralizmu. Podziemnego pluralizmu.

Nie doceniałem siły i głębokości podziałów. Mimo wszystko byłem wówczas ciągle politycznym żółtodziobem. Ale moja orientacja, co do kolorów opozycji zwiększała się z każdym dniem w przyśpieszonym tempie. Pamiętam taką rozmowę z moją koleżanką z grupy "do rozwiązywania konfliktów wewnątrz związkowych" Regionu Mazowsze, pomysłu nieżyjącego już Marka Nowickiego, inicjatora i późniejszego szefa Fundacji Helsińskiej, zresztą socjalisty.

W pierwszych tygodniach stanu wojennego, kiedy ciągle liczyliśmy się, kto został na wolności, sympatyczna okularnica Jaga, współpracownica KORu, wypowiedziała do mnie, ni mniej ni więcej, taką kwestię:

„Wiadomości Dnia” (oficjalny organ Regionu Mazowsze, ale wydawany przez grupę Macierewicza - przyp.KR) już wychodzą!
K….a, myślałam, że jedyna piep…na korzyść tego stanu wojennego będzie przynajmniej taka, że zamkną tych faszystów i rozwalą im budę, a tu popatrz. Oni pierwsi i nietknięci!
Rzeczywiście niedawno widziałem na Emilii Plater, idącą niewinnie, nie oglądając się za siebie, po zaśnieżonej ulicy, Urszulę Doroszewską w swoich grubych karakułach włosów z warkoczami. Chyba taka jedyna sylwetka w Warszawie. Bardzo mnie to pokrzepiło wówczas. Wypowiedź Jagi mnie trochę zszokowała i rozbawiła. Jaga oczywiście na pewno żartowała. Prawda, Jaga? Gdzieżeś ty teraz, dziewczyno!? Dlatego opowiadałem ten incydent zawsze, jako świetną anegdotę.
Teraz, kiedy trwają już karczemne niemal awantury na prawicy, to zupełnie przestaje mnie śmieszyć. Ale pocieszające jest to, że Urszula jest chyba ciągle ambasadorem w Gruzji.

Wracając do naszych baranów tzn. naszych opozycjonistów. Niedługo zaczęły wychodzić inne pisma, mniej faszystowskie a także bardziej – to znaczy, właśnie wspomniany wyżej „Kurs”.

I zasługi Michalkiewicza dla popularyzacji idei konserwatywnych są nie do przecenienia. 

Zarzucanie mu zaś antysemityzmu jest podobnym absurdem, co posądzanie o ludożerstwo. I ten absurd jest miarą upadku polskiej debaty.

A jednak. Taka pozycja jednego z czołowych polskich felietonistów, w niekłamanej, nie w "ustawionej", hierarchii, rodzi pewne wyższe, niż obowiązują średnio, wymagania. 

Czasy zamętu niszczą ludzi. Wszyscy się potykają, wielu się kompromituje, niektórzy się staczają. 
Pana Stanisława traktuję jak kogoś bliskiego. 30 lat lektur. „Politycznie” jestem Mu coś winny. Ja Go znam. On mnie nie, ale nie szkodzi.
Czasem wyślę do niego maila. Zawsze odpisuje. Mam szczęście. Ustosunkowuje się do każdego zarzutu.
Czasem go zaczepię na spotkaniu autorskim:


- Panie Stanisławie, Pan się nie boi?- A cóż oni mi mogą zrobić? Najwyżej zabić. A ja już się nażyłem.
No tak. Jesteśmy przecież rówieśnikami…

Swoją drogą, ta celna odpowiedź, rangi aforyzmu, zdradza albo fenomenalny refleks godny Franza Fishera, albo – powszechność tego pytania na spotkaniach autorskich. Obie ewentualności świadczą o randze jego twórczości i o kalibrze jego postaci.

Z ulgą więc odnotowuję fakt, że wycofał on obelgę w stosunku do red. Terlikowskiego. Uczynił to na sposób iście salomonowy, ale… niech już będzie.
Jednak  chcę uniknąć nieporozumienia.
Wymienione przez Niego w ostatnim felietonie moje nazwisko nie świadczy bynajmniej o tym, że chodzi o mnie.
Chwała niech spływa na autora listu. Albo też inne skutki, jakie tam z tego wynikają.

PS
Dla pana Terlikowskiego nie mam wcale zrozumienia z powodu "zawartości merytorycznej" jego postępowania.
Nie po raz pierwszy.
Ale nie mogę mu zarzucić przekroczenia granic dobrego wychowania.