piątek, 25 kwietnia 2014

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.II Poezja

Część druga – Poezja jako więź


Święty Jan Paweł powiedział kiedyś (cytuję za wzruszającym reportażem z Watykanu Stefana prawie Czarneckiego, bo Czernieckiego, w najnowszej Gazecie Polskiej, ale cytują go - Jana Pawła - prawie wszyscy, od lewa do prawa – ot, fenomen JPII):

Poezja to wielka Pani, której trzeba się całkowicie poświęcić. Obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku.

Mnie, pyłek u Jego sandałów, to uderzyło. Trzeba się całkowicie poświęcić. Nawet, jak się uprawia pół-publiczną epistolografię. A jak całkowicie … nie można?

To trzeba czasem zarwać nockę albo zrobić sobie „wagary”. Jan Paweł czytał poezję polską nocami. Tłumaczył się tak niedowierzającemu, że ma czas na jego wiersze, Ernestowi Bryllowi. I ciągle, mimo wszystko, czasem pisał.

Bo nie można zaniedbywać nawet jednego adresata.  Okazjonalnej, ale wiernej czytelniczki. Takiej, co się w ogóle nie odzywa. Ale przybywa. Niezawodnie. I czasem daje znać o sobie. Okazjonalnie – o niezawodnym.

Zadzierzgnięte więzi zobowiązują. Tak, jak zdobyta miłość wnuków, mieszkających „niewygodnie daleko”. Trzeba je pielęgnować tu i teraz a nie, „w stosowniejszym czasie”.

Więź. Wierność. W „wirtualnym świecie” prawdziwe więzi istnieją. Nawet, jakby, bardziej.  Więzi duchowe, o które realnym świecie czasem … trudniej.

Bo wirtualnie bywamy bardziej otwarci, sądząc, że mniej ryzykujemy, odsłaniając się „na chwilę” przygodnemu przechodniowi. A tu dopada nas prawdziwa i chyba niewinna, dziwna tęsknota do podobnej wrażliwości napotkanych przechodniów. Przechodniu, siądź… Uderza po miesiącach - ba! - po latach, z powodu zapomnianego komentarza.

Jest jeszcze jeden powód tej bliskości, nieco „kontrowersyjny”, który mi uświadomił właśnie Ernest Bryll, poeta, patrzący dzisiaj w tę samą stronę, co ja. I chyba w nieco inną stronę, niż jedna z osób innego pokolenia wprawdzie, ale przecież mi najbliższych.
Spytałem ją właśnie. Taki test.
- Co będziesz robić w najbliższą niedzielę?  
- Mam robotę.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj spotykam się z kimś bliskim. 
- Wiesz przecież, co będzie w najbliższą niedzielę? A nie lepiej dzisiaj „mieć robotę” a w niedzielę spotkać się wspólnie z kimś bliskim – z kimś może bliższym, z Nim?
Nie wyjawię odpowiedzi mojej bliskiej, jak najbardziej realnej, osoby. Tym bardziej, że ja też w najbliższą niedzielę – mam robotę. Właściwie już od dzisiaj ją mam i to, tu, teraz, kiedy to piszę, to – wagary. I nie uczyniłem nic, by jej nie mieć. Bo musiałbym się postarać, coś przesunąć, coś odwołać.
Ale to jest świat realny.

A świat „wirtualny”? I ten powód, jeszcze jeden, owej bliskości?
Otóż poeta Ernest Bryll, z mojego pokolenia, dojrzewający jakby razem ze mną, powiedział coś równie zastanawiającego, co mój duchowy Ojciec, poeta i papież, którego świętość będzie ogłoszona w najbliższą niedzielę. W którą to niedzielę, podczas tej uroczystości, ja będę miał robotę. Jak wiele innych jego duchowych dzieci.
Cytuję Brylla znów za Gazetą Polską. O papieżu:
…wracają, przywożą (…) słowa papieża, że szkoda, że się nie spotkaliśmy. Ale (…) ja trochę bałem się takiego spotkania. O czym miałbym mówić? Opowiadać o moich nędznych zwątpieniach? O tym, że tu uważałem tak, a w mojej poezji uważałem inaczej i że w życiu zwykle jestem głupszy niż w wierszach?
Jeśli by pan Ernest mnie zapytał, to odpowiedziałbym: Zdecydowanie tak! Właśnie o tym! Z Ojcem można porozmawiać o wszystkim. A już szczególnie o swoich nędznych zwątpieniach. Jeśli się ma taką okazję.

I ja właśnie teraz o tym. O tej znamiennej mądrości i głupocie. O mądrości zawartej we własnych wierszach (albo w innych tekstach) i głupocie w życiu.

Jak ja to znam!
A gdybym sam nie wiedział, to właśnie „realni bliscy” by mi nie dali zapomnieć. Bo szczególnie ich uderza ten kontrast. Za dobrze mnie znają, żebym mógł przed nimi grać takiego „subtelnego”, takiego „wrażliwego”, ojojoj, takiego „delikatnego”!

Mogę kreować taki „podmiot liryczny” w swojej epistolografii. I czytelnicy mogą się na to łapać. Czy to jest oszustwo? W jakimś sensie - tak. Takie „szlachetne oszustwo”. No bo jak postępować? Epatować swoimi nieusuwalnymi wadami? Nudziarstwa i zafiksowanej, jak krowa uwiązana do kołka, monotematyczności i tak nie mogę ukryć.
A inne? To byłby horror! Takie są prawa twórczości!  Hmm. Zapewne. I wszyscy „tfurcy” a także, jak się okazuje, również twórcy, tak postępują. Piszą, kreując swój wizerunek, taki, jaki powinien być, gdyby się lepiej postarali. Kreują swój etos.

I to jest właśnie ten przedziwny powód bliskości.
Wizerunek, niezakłócony codziennym pyłem grzechu, jakby odfiltrowany, "odświętny", duchowy ubiór "do kościoła", teatralny strój, używany podczas spotkań z ludźmi z krwi i kości, ale schowanych za zasłoną. Zasłona, która oszczędza im gryzącego w oczy pyłu codzienności.

O czym rozmawiamy? Mówimy nie o tym, jacy jesteśmy, ale jacy chcielibyśmy być. Nie, gdzie jesteśmy, ale dokąd zmierzamy. Ale to TEŻ mówi jakąś prawdę o nas, mylę się? 
Mówimy o pieczęci odciśniętej przez Boga w naszym sercu. Której się ciągle sprzeniewierzamy. Jeśli umiemy znaleźć złoty środek między mitomanią a ekshibicjonizmem, to paradoksalnie jesteśmy blisko prawdy. Czy radość, że wspólnie odbywamy chociaż kawałek drogi, nie jest oparta na tej prawdzie? Czy wspólna, wzajemna modlitwa takich wirtualnych przyjaciół jest wysłuchana?

-------------------------------------
A miało być o Szewcu. O tym moim lepszym alter ego. No ba. To osobny felieton. Tu jest druga część tryptyku. O poezji. Teraz będzie o Szewcu. Już mówię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz