piątek, 25 kwietnia 2014

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.III

Część trzecia - Szewc


Słuchałem wczoraj (Poranek Wnet) świadectwa pewnego prawdziwego, nie wykreowanego Szewca. Stanisława Żmiji, ze Stanisława Dolnego, spod Wadowic! Niektórzy wiedzą, jaki mam sentyment do tego zawodu. Taki, że prawie zalatuje ode mnie szewskim klejem.

Ten prawdziwy Szewc mówił o tym, jak robił buty dla polskiego papieża.  Mowa prosta, głos chropawy, czasem się łamie ze wzruszenia, widać, że człek opowiada spod serca, obrazy wracają, umiłowana Postać ożywa, Uśmiech promienieje, z głębi Oczu, dobrotliwy, porozumiewawczy. Te Oczy. Uważne, rozumiejące, przenikające. Rozumiejące, jak to oczy Dobrego Ojca. Takim był, poświadczam, chociaż nigdy się do niego nie zbliżyłem, jak Szewc, Stanisław, ze Stanisława.

Szewc opowiada o papieżu i o butach:
Nie, żeby w nich chodził, ale żeby miał. Bo kiedyś, przed wojną (mówili mi) On marzył właśnie o takich butach. A nie mógł sobie na nie pozwolić. I chodził w drewniakach. Proboszcz poradził, opowiedział, zachęcił. Pojechałem w stanie wojennym na pielgrzymkę, na kanonizację  świętego Maksymiliana Kolbe. Na granicy musiałem się celnikom tłumaczyć. „Dla papieża” - mówię, a oni … się uśmiechnęli. Stoję sobie z tymi butami w auli Pawła VI. Dobrze mnie ustawili, Pan Bóg zrządził, w przejściu, gdzie papież chodził. Wreszcie się zbliża, a mnie zaparło dech, straciłem język. I on sam do mnie przemówił. Tak ciepło i serdecznie, że mi się język rozwiązał. Stwarzał takie wrażenie, że nie on był najważniejszy. Wypytywał się mnie, skąd przyjechałem, czy daleko mieszkam od Wadowic. Ojcze Święty. Piętnaście kilometrów Stanisław Dolny jest. „O – to my są krajany!”. Dopiero, jak odchodził, przypomniałem sobie o butach. Ja myślałem, że to będą buty na pokaz, jako coś, co chciał mieć za młodu. Ale on je wdziewał. Lubił w nich chodzić! A ja na pewno dzięki niemu chodzę, bo już było źle. Przysłali mi depeszę, że się modli. Ale po namyśle, tak powiedział, bo mi potem powiedzieli: No co, tylko Ojciec Święty ma chorować a szewc nie?
Czy w tym tekście prostego Szewca spod Wadowic jest jakaś poezja? I skąd się wzięła?
Co to jest?

Świadectwo.
Prawdziwi Szewcy nie gadają niepotrzebnych rzeczy ale i nie mają monopolu na prozę poetycką wyrażającą inny wymiar rzeczywistości.

Pewna młoda, mądra i piękna pani, której nigdy nie widziałem na oczy, a która kiedyś obdarzyła mnie aforyzmem, gdy zagadałem Szewcem, też widzi i opisuje. Zacytuję jeden fragment z jej medytacji Najświętszej Liturgii.
…rozlega się „Chwała na wysokości Bogu” i nagle wybucha w kościele światło, śpiew, dźwięk dzwonów i dzwonków w rękach ministrantów.
Tym razem jeden instrument pozostał nieobsadzony- gong. Hymn trwał, gdy ten niepełnosprawny ministrant powoli zaczął iść przez prezbiterium. Zwykle w chodzeniu pomaga mu któryś inny, tym razem nie, więc trwało to dłużej.
W końcu jednak dotarł na miejsce, powoli się pochylił, wziął pałeczkę i zaczął uderzać w instrument. Teraz nie brakowało żadnego głosu. Cały Kościół śpiewał swoją świętą pieśń, której doskonałość nie była popisem umiejętności.
Pieśń, która byłaby uboższa, gdyby na miejscu chorego był ktoś inny …
Co łączy te dwa teksty? Prostą, chropawą, pełna zacięć ze wzruszenia, opowieść prawdziwego Szewca (niech mu Bóg błogosławi!)  i subtelną, w pastelowych kolorach utrzymaną, obrazkową medytację wykształconej i subtelnej kobiety i matki (oby Bóg miał ją w swej opiece!)?

Czy to poezja, sięgająca, może mimowolnie, nadspodziewanie „łatwo”, wymiaru mistycznego? Czy raczej to mistyka zamienia jourdainowską prozę w poezję, która z kolei, ona jedna! jest zdolna dotrzeć do owego „innego wymiaru rzeczywistości”?
Dlaczego tak chwyta za serce?

Jest takie powiedzenie, mądre, czy głupie, ale dość popularne.
(… – tu pada imię, którego dziś nie wypada przywoływać) … siedzi w szczegółach.
A ja myślę sobie, że jest "trochę" inaczej. I nie wyjdę od wilka, którego nie wywołuję, tylko właśnie od szczegółu. Bo ów wilk siedzi w szczególe wówczas, gdy ten szczegół jest częścią samą w sobie. Kamieniem na drodze, o który się potykamy a nawet kopiemy go ze złością, bo nabiliśmy sobie przez niego guza. I ów wilk cieszy się, gdy nam rzeczywistość pokawałkowała się na takie bezużyteczne, raniące się nawzajem, odłamki.  Stop. Nie wgłębiajmy się dziś w te rozważania. Kontemplujmy inną rzeczywistość.

Wyjdźmy od rzeczywistego, nieusuwalnego faktu. Najdrobniejszego, ale tak znamiennego, że zapada w pamięć na całe życie.
Świadectwo. Zastanawiający szczegół, który opromieniony wiarą i miłością zostaje umieszczony w kontekście i zharmonizowany z większa całością, staje się integralną, niezbędną częścią tej całości. Ukazuje swój ukryty sens. I odkrycie tego sensu i tej harmonii jest poetyckim poematem Uwielbienia.

Świadectwo. Świadectwo kogoś z poddanych Królestwa Bożego. Pietyzm dla szczegółu i umieszczenie go kontekście Czegoś większego. Czyli Miłość Prawdy i ciągłe nawracanie do Mądrości. W swoistym braterstwie z innymi, choćby wciąż błądzącymi, poddanymi Królestwa. Gdziekolwiek są. Blisko, czy daleko.

To właśnie ów inny wymiar rzeczywistości, który przeniknął tajemniczo do dusz Szewca i Młodej Matki, prześwietlił je i znalazł ujście w świadectwie, które jest czystą poezją.
To iluzja, czy rzeczywistość?

A kto to może docenić? Spodziewam się, że moi wirtualni przyjaciele, adresaci tej epistolografii, przypadkowi czytelnicy. Szukający Królestwa Bożego, które jest na co dzień jakoś ukryte, ale ciągle się objawia uważnemu oku. I za chwilę znów się ukrywa. Ale nigdy nie znika. Pamiętajmy o tym, nawet wówczas, kiedy „mamy robotę”.

Ale rozglądajmy się, bo świadectwa ciągle się pojawiają. 

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.II Poezja

Część druga – Poezja jako więź


Święty Jan Paweł powiedział kiedyś (cytuję za wzruszającym reportażem z Watykanu Stefana prawie Czarneckiego, bo Czernieckiego, w najnowszej Gazecie Polskiej, ale cytują go - Jana Pawła - prawie wszyscy, od lewa do prawa – ot, fenomen JPII):

Poezja to wielka Pani, której trzeba się całkowicie poświęcić. Obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku.

Mnie, pyłek u Jego sandałów, to uderzyło. Trzeba się całkowicie poświęcić. Nawet, jak się uprawia pół-publiczną epistolografię. A jak całkowicie … nie można?

To trzeba czasem zarwać nockę albo zrobić sobie „wagary”. Jan Paweł czytał poezję polską nocami. Tłumaczył się tak niedowierzającemu, że ma czas na jego wiersze, Ernestowi Bryllowi. I ciągle, mimo wszystko, czasem pisał.

Bo nie można zaniedbywać nawet jednego adresata.  Okazjonalnej, ale wiernej czytelniczki. Takiej, co się w ogóle nie odzywa. Ale przybywa. Niezawodnie. I czasem daje znać o sobie. Okazjonalnie – o niezawodnym.

Zadzierzgnięte więzi zobowiązują. Tak, jak zdobyta miłość wnuków, mieszkających „niewygodnie daleko”. Trzeba je pielęgnować tu i teraz a nie, „w stosowniejszym czasie”.

Więź. Wierność. W „wirtualnym świecie” prawdziwe więzi istnieją. Nawet, jakby, bardziej.  Więzi duchowe, o które realnym świecie czasem … trudniej.

Bo wirtualnie bywamy bardziej otwarci, sądząc, że mniej ryzykujemy, odsłaniając się „na chwilę” przygodnemu przechodniowi. A tu dopada nas prawdziwa i chyba niewinna, dziwna tęsknota do podobnej wrażliwości napotkanych przechodniów. Przechodniu, siądź… Uderza po miesiącach - ba! - po latach, z powodu zapomnianego komentarza.

Jest jeszcze jeden powód tej bliskości, nieco „kontrowersyjny”, który mi uświadomił właśnie Ernest Bryll, poeta, patrzący dzisiaj w tę samą stronę, co ja. I chyba w nieco inną stronę, niż jedna z osób innego pokolenia wprawdzie, ale przecież mi najbliższych.
Spytałem ją właśnie. Taki test.
- Co będziesz robić w najbliższą niedzielę?  
- Mam robotę.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj spotykam się z kimś bliskim. 
- Wiesz przecież, co będzie w najbliższą niedzielę? A nie lepiej dzisiaj „mieć robotę” a w niedzielę spotkać się wspólnie z kimś bliskim – z kimś może bliższym, z Nim?
Nie wyjawię odpowiedzi mojej bliskiej, jak najbardziej realnej, osoby. Tym bardziej, że ja też w najbliższą niedzielę – mam robotę. Właściwie już od dzisiaj ją mam i to, tu, teraz, kiedy to piszę, to – wagary. I nie uczyniłem nic, by jej nie mieć. Bo musiałbym się postarać, coś przesunąć, coś odwołać.
Ale to jest świat realny.

A świat „wirtualny”? I ten powód, jeszcze jeden, owej bliskości?
Otóż poeta Ernest Bryll, z mojego pokolenia, dojrzewający jakby razem ze mną, powiedział coś równie zastanawiającego, co mój duchowy Ojciec, poeta i papież, którego świętość będzie ogłoszona w najbliższą niedzielę. W którą to niedzielę, podczas tej uroczystości, ja będę miał robotę. Jak wiele innych jego duchowych dzieci.
Cytuję Brylla znów za Gazetą Polską. O papieżu:
…wracają, przywożą (…) słowa papieża, że szkoda, że się nie spotkaliśmy. Ale (…) ja trochę bałem się takiego spotkania. O czym miałbym mówić? Opowiadać o moich nędznych zwątpieniach? O tym, że tu uważałem tak, a w mojej poezji uważałem inaczej i że w życiu zwykle jestem głupszy niż w wierszach?
Jeśli by pan Ernest mnie zapytał, to odpowiedziałbym: Zdecydowanie tak! Właśnie o tym! Z Ojcem można porozmawiać o wszystkim. A już szczególnie o swoich nędznych zwątpieniach. Jeśli się ma taką okazję.

I ja właśnie teraz o tym. O tej znamiennej mądrości i głupocie. O mądrości zawartej we własnych wierszach (albo w innych tekstach) i głupocie w życiu.

Jak ja to znam!
A gdybym sam nie wiedział, to właśnie „realni bliscy” by mi nie dali zapomnieć. Bo szczególnie ich uderza ten kontrast. Za dobrze mnie znają, żebym mógł przed nimi grać takiego „subtelnego”, takiego „wrażliwego”, ojojoj, takiego „delikatnego”!

Mogę kreować taki „podmiot liryczny” w swojej epistolografii. I czytelnicy mogą się na to łapać. Czy to jest oszustwo? W jakimś sensie - tak. Takie „szlachetne oszustwo”. No bo jak postępować? Epatować swoimi nieusuwalnymi wadami? Nudziarstwa i zafiksowanej, jak krowa uwiązana do kołka, monotematyczności i tak nie mogę ukryć.
A inne? To byłby horror! Takie są prawa twórczości!  Hmm. Zapewne. I wszyscy „tfurcy” a także, jak się okazuje, również twórcy, tak postępują. Piszą, kreując swój wizerunek, taki, jaki powinien być, gdyby się lepiej postarali. Kreują swój etos.

I to jest właśnie ten przedziwny powód bliskości.
Wizerunek, niezakłócony codziennym pyłem grzechu, jakby odfiltrowany, "odświętny", duchowy ubiór "do kościoła", teatralny strój, używany podczas spotkań z ludźmi z krwi i kości, ale schowanych za zasłoną. Zasłona, która oszczędza im gryzącego w oczy pyłu codzienności.

O czym rozmawiamy? Mówimy nie o tym, jacy jesteśmy, ale jacy chcielibyśmy być. Nie, gdzie jesteśmy, ale dokąd zmierzamy. Ale to TEŻ mówi jakąś prawdę o nas, mylę się? 
Mówimy o pieczęci odciśniętej przez Boga w naszym sercu. Której się ciągle sprzeniewierzamy. Jeśli umiemy znaleźć złoty środek między mitomanią a ekshibicjonizmem, to paradoksalnie jesteśmy blisko prawdy. Czy radość, że wspólnie odbywamy chociaż kawałek drogi, nie jest oparta na tej prawdzie? Czy wspólna, wzajemna modlitwa takich wirtualnych przyjaciół jest wysłuchana?

-------------------------------------
A miało być o Szewcu. O tym moim lepszym alter ego. No ba. To osobny felieton. Tu jest druga część tryptyku. O poezji. Teraz będzie o Szewcu. Już mówię.


Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.I

Czyli felieton w trzech częściach z mocną nutą osobistą

Część pierwsza – Prowizorka, czyli stan trwały

Zostałem porwany. Na chwilę, tylko dla załatwienia sprawy, ustawienia pewnej biegnącej rutyny, wykorzystania mojego niewątpliwego doświadczenia w popełnianiu błędów. Niekoniecznie w ich wystrzeganiu się.

Wychodzę na taras, wra …
Moje blogowe nawyki są wykorzystywane … obok. Są równie (nie)popularne, jak te tutaj. Może  też mają, chociaż jednego, nieocenionego czytelnika?

No i wychodzi mi zawsze to samo - tu i tam - czyli, tam, gdzie mnie porwało, i tu, gdzie wszystko zostawiłem, jak bym miał zaraz wrócić, - wychodzi - Taka epistolografia uprawiana pół-publicznie. Coś w rodzaju dzienniczka starej panny.

Niezbyt oryginalne, niezbyt eleganckie hobby.Te oczy rodziny, zwłaszcza – młodszego pokolenia -  wznoszone do nieba: „Co za obciach, żeby tylko znajomi tam nie trafili!”?

No to mają teraz spokój.

Cisza, spokój. Blogi - omszałe, jak zapomniane butelczyny skwaśniałego węgrzyna, dobyte z wilgotnej piwnicy. Wpisy niedokończone, jak rozrobione ciasto, krzepną na kamień w kamiennej dzieży lokalnych dysków.
Sterty materiałów do zapowiadanych esejów, przygotowanych i bezużytecznych, jak hodowla moli, znienawidzona przez pedantyczną gospodynię.
Materiały „jakby”  kwaśniały;  ich autorzy idą dalej. Jedni zaczynają niepokojąco zbliżać się do punktu, który miał być moim odkryciem. Inni wręcz przeciwnie. Strach się na nich dziś powoływać.
Szkoda gadać. Się porobiło i nie chce się odrobić.

Toutes proportions gardées, ma tu zastosowanie skarga świętego Jana Pawła w odniesieniu do …poezji. Ale o tym za chwilę. To znaczy w następnym odcinku będzie o poezji. Teraz jest o prowizorce. Czyli o mnie. Pewna pani redaktor wyraziła się, z kolei, w stosunku do mnie:
„Odnoszę wrażenie, że poezja jest dla pana ważna”.
Nie rozumiałem wtedy właściwie o co jej chodzi, do dziś o tym myślę. Może i nie znam się na poezji, (której przecież nikt nie zji) Ot, czasem się zajrzy, żeby odświeżyć pamięć młodzieńczych marzeń. Albo zdobyć przydatny cytat, pozwalający jednak zjiść kawałek poezji na podwieczorek. To jest zawsze pożywny kawałek.

Ale śmiem twierdzić, że poezja, zgodnie z przesłaniem pewnego śmiesznego filmu o jej wpływie na wzrost gotowości bojowej armii amerykańskiej, z jeszcze śmieszniejszym Dannym De Vito,  jest wyższą, bardziej komunikatywną formą prozy. Mała domieszka poezji do najbardziej przyziemnego, mdłego zakalca prozy może uczynić go nie tylko strawnym ale wręcz dotrzeć, z poziomu tego zakalca, do innego wymiaru rzeczywistości. To o wiele poważniejsza sprawa, niż jakieś bełkotliwe wiersze z cienkich, przecenionych tomików. To sprawa bezpieczeństwa państwa. Kiedy ludzie (nie tylko żołnierze) nie potrafią się ze sobą skomunikować, państwu zagraża niebezpieczeństwo!

Ale co z tym świętym Janem Pawłem i co to ma do rzeczy? Trzeba przeczytać następny odcinek.