poniedziałek, 12 sierpnia 2013

Życie jest piękne, jeśli tylko trochę się postarać

Życie jest piękne
... życie jest śliczne, życie nastraja optymistycznie
..., jak głosi sztandarowa piosenka zespołu ludowego z Ponidzia.

Napisałem notatkę w starym Silva Rerum, pod wpływem chwili...
A chwila nie mija. Nawet ośmieliłem się wystawić na ryzyko odrzucenia, zgłaszając opracowaną po swojemu "recenzję". Ale mniejsza o ewentualne "sukcesy". Wiem, że nie jestem recenzentem.
Musiałem to napisać. Nic na to nie poradzę.

1. Wstęp
Obejrzałem film z Internetu. Po raz drugi. Pierwszy raz - to było w kinie, dawno temu, w czasach naiwnego optymizmu. Kiedy jeszcze "nasz papież" żył i dawał nam ofensywne zadania w Europie. Teraz ofensywni są Węgrzy a my aspirujemy do roli ich naśladowców.
Ale już wiadomo, że Niniwa raczej pokaże nam ruski miesiąc, niż się nawróci.

Teraz razem w domu, jakby na nieoficjalnym pokazie, z najmłodszą córką. We wspólnocie pokoleń.

Włoski film z ubiegłego wieku. I to czuć.
Trzy Oscary, Przedsięwzięcie prawie rodzinne, bo para głównych bohaterów - grana przez małżeństwo. To dobra włoska tradycja. Mieć żonę - dobrą aktorkę, to skarb.
MasinaLoren i teraz - Nicoletta Braschi.
Ale pierwsze skrzypce gra tu jej mąż, bo nie tylko reżyser ale i aktor, Roberto Benigni. Rola wykonana brawurowo.

Każda scena budzi tyle skojarzeń i refleksji...
Spróbuję krótko, w punktach.

2. Dlaczego ja?
Film o holocauście w atmosferze sielanki.  Przeczytałem na nieocenionym Filmwebie kilka recenzji w tym duchu. Mowa.
Szpital Przemienienia Lema jest powieścią okupacyjno - medyczną w atmosferze horroru.
Zaś Czarodziejska Góra Tomasza Manna to powieść obyczajowa ze sfer sanatoryjnych z pseudo - filozoficznymi dłużyznami.

Czasem zęby bolą od tych profesjonalnych notek. Ale to inspirujący traf, jak człowieka trafia szlag.

3. Moja konkurencyjna najkrótsza recenzja?
Czujny, pomysłowy arlekin, grający w teatrze życia subtelną poezję.
O coś!

Gra poezję. Czy to dobre zdanie?

Bo umowność fabuły jest tu wielką zaletą, wręcz skarbem dzieła. Jest czystą poezją.
Skonstruowaną niczym misternie utkany haft figur menueta na osnowie starej koronki.
Balet z dialogami i mocną pointą po każdej scenie.

Zachwyca profesjonalizmem ...a tam, co za wyświechtane słowo...
Oszałamia błyskiem klingi geniuszu, iskrzącym się w zderzeniu z twardą skałą żmudnego trudu.

4. Trochę więcej. Analiza treści.

Film składa się z dwóch części: 

a) Realizacja marzenia przez brawurową akcję natarcia. Emocjonująca gra.
Instrument - poezja, cel - miłość. Wygrana!

b) Bohaterska obrona owoców miłości przed Potworem.
Bo później sielanka się kończy. Zaczyna się gra o uratowanie miłości. Pomysłowa i pełna poświęcenia, Arlekin umiera i wygrywa.

Wszystko zrealizowane z precyzją, według najlepszych reguł dramaturgii. Strzelba z pierwszego aktu ma wystrzelić w ostatnim?
Użyjmy do tego czarnego kapelusza! I przez szczęśliwy splot przypadków osiągnijmy cel dramatu, gdy krawiec odzyskuje swój kapelusz a Arlekin - zdobywa serce dziewczyny.

Zresztą, co mamy sobie żałować! Dlaczego tylko jedna strzelba? Weźmy konia. Albo czołg. I każdy z tych rekwizytów gra swoją cudowną rolę machiny Zeusa.
         
           Deus ex machina

Której wejście jest starannie przygotowane a nawet zapowiedziane. Tylko wszystkim się wydaje, że to tylko rojenia nieszkodliwego maniaka. A to prawda!

Są też sceny poruszające nie treścią tylko kontekstem, siłą szerszej wizji..

Niemiec,  lekarz. Solidnie groteskowy w swojej ostatniej roli, Horst Buchholz, znany z zupełnie innej - Chico w Siedmiu Wspaniałych, sprzed bez mała czterdziestu lat!
Rozmawia z ocalonym przez siebie Arlekinem, w przebraniu kelnera. Ocalonym z powodu zupełnie abstrakcyjnej a niepodziewanie przydatnej, na tym dnie piekła, umiejętności.
To scena zderzenia trosk Prawdziwego Człowieka, który zstąpił do piekieł, z troskami bezdusznego i głupiego, jak but, więc właściwie wymykającego się nawet jakimkolwiek ocenom moralnych - "porządnego Niemca". 
Kiedy świat zwykłych nadziei na pomoc ze strony znajomego runął bezpowrotnie. Został tylko świat zwariowanych mrzonek.
Pierwszy, Wielki Skrót. A właściwie - drugi w kolejności.

Bo wcześniej - jest scena tłumaczenia przez bohatera na włoski surowej przemowy obozowej władzy. Zasługuje na osobny traktat, nie szybką wzmiankę. Ale tamta scena - też godna traktatu. To już dwa. Tylko, kto to przeczyta? Zobaczcie przynajmniej film!

Jeśli sobie nad nią pomedytujemy, nawet nie rozumiejąc ani w ząb niemieckiego, ta scena ukazuje całą ohydę i absurd niemieckiego przedsięwzięcia umoszczenia sobie gniazdka lebensraumu przy pomocy środka na insekty.
Bo "traktowano" tu obie strony, tę tłumaczoną i tę tłumaczącą - w pewnym sensie - jednakowo: jednych - jak insekty, innych, jak środek na insekty.

Jedna krótka i śmieszno-straszna scena, która jest kwintesencją absurdu czystego zła!
Sfilmowany Aforyzm -  unikat.

5.  Przesłanie
Ale forma i pietyzm wobec szczegółu byłyby tylko grą płochych światełek, gdyby nie poruszające przesłanie.
A przesłanie jest odwieczne, w tym groteskowym przebraniu - wzruszające.
Czy tego polscy realizatorzy nie wiedzą? Że gwarancją powodzenia misji artystycznej, jest wciągnięcie widza do środka filmu przez rozkochanie go w bohaterze?

Gdzie się podziały te wzruszające i irytujące okrzyki z widowni:

   "Uważaj! Z tyłu!!!! Aaaaa!"

Czasem wydaje się, że ci wszyscy reżyserzy, którzy się gromadzą w Gdyni i rozdają sobie nagrody za filmy, których potem nikt nie ogląda, uwzięli się na swoich bohaterów i ich hejtują, bo tak się przyzwyczaili podczas swoich nocnych bijatyk internetowych.

Takie wstydliwe, wytworne nałogi polskich twórców filmowych, uprawiających pedagogikę wstydu..

Ale nie Roberto. Kreuje on bohatera umiejącego kochać.
Bohatera, który samą prawdą swej miłości umie rozkochać w sobie nie tylko kobietę z innego świata.
Potrafi rozkochać ludzi z innej planety, siedzących w fotelach i gryzących popcorn.

Holocaust ?  Znów??? OK. No problem. Oscary i promocja nie zawadzą.
Ale liczy się przede wszystkim piękna historia o miłości.

Istotą miłości jest  c z u j n o ś ć.
Troska w miłości - to czujność. Matka, która budzi się, kiedy jej dziecko płacze, ale nie budzi się, kiedy z hukiem spada wazon z okna.

Nie można ustawać w tej czujności aż do ukończenia biegu. I Arlekin aż do końca jest czujny, pomysłowy, pełen inwencji i nie dopuszczający czarnych myśli.
Heroizm z uśmiechem na ustach, idący tanecznym krokiem na śmierć.
Jest w tym jakieś genialne uzupełnienie dobrej nowiny.

Bóg jest niewidoczny ale obecny najbardziej, jak to można sobie wyobrazić.

7. O poezji 
Ten film można wyświetlać w szkołach filmowych scena po scenie, żeby uczyć języka, stylu i poetyki  filmowej. 

Poetyki, stylu?

Nie przepatrzmy ważniejszego. Delikatnej, jak welon panny młodej, poezji.
Poezja!
Pewna Pani Redaktor powiedziała:

           Odnoszę wrażenie, że poezja jest dla pana ważna.

Mnie, skromnemu adeptowi sztuki blogerskiej, podczas debiutanckiej wizyty w radiu.
Zamurowało mnie i nic więcej ze mnie nie wydobyła.
Ale mam o czym myśleć.

Nie analizuję. Nie umiem ubierać  obłoku w spodnie. Nawet większość poetów tego nie umie. Ale prawdziwą poezję niektórzy umieją smakować. 
Piękny film.

Życzę wspaniałych wrażeń!

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Lema analizy ciąg dalszy

5 sierpnia, krótko :)

Pan profesor Stoff solidnie przeanalizował Lema. Bibliografia wspomagająca analizę imponująca. Imponująca nawet dzisiaj ta moc inspiracji...

Lem - to filozof w kosmicznym hełmie?
To by mnie pocieszało, bo straciłem wiele godzin i dużo miejsca w mojej biblioteczce. Zamiast studiować Pismo, Augustyna, Tomasza Akwinatę,  Tomasza a Kempis, Chestertona, Lewisa a także wielu tych, których już nie nadrobię - fascynowałem się podróżami międzygwiezdnymi, perypetiami bohaterów - wytworów lemowej wyobraźni i problematami - wytworami lemowskiej filozofii przypadku, fantastyki i futurologii.

Zostałem inżynierem - z umiłowania błyszczących, szemrzących wytwornie cacek, zwiastunów Przyszłej Epoki. Poruszających się na czarnych, jak heban oponach, z wirującymi w słońcu, dającymi odbicie zachwyconej twarzyczki chłopca, blaszanymi talerzami po bokach.
Później dopiero przyszło otrzeźwienie, że trzeba umieć policzyć moment gnący i umieć rysować zestawienie montażowe. A także mieć wyczucie,  gdzie moment gnący będzie wyginał najbardziej. Żeby nie kompromitować się liczeniem z dokładnością do milimetrów w jednym miejscu, gdy się nie policzyło z dokładnością do centymetrów w innym.
No i trzeba by było żyć w kraju, który ma ambicję tworzyć oryginalne konstrukcje takich cacek a nie poprzestawać na kupowaniu licencji i nieuchronnym pozostawaniu w tyle wyścigu.

Coś się zmieniło?
Widzę wokół podobne fascynacje rozwiązaniami technicznych  cacek, niestety przeważnie "stamtąd". I podobne działania - liczenia z dokładnością do milimetra tam, gdzie na oko widać, że trzyma. A pomyłki na metry, tam gdzie puszcza. 
Zasada instrukcji, rutyny,  procedury doprowadzone do absurdu. 
"Instrukcje obsługi" są pełne oczywistych i banalnych pouczeń, "jak się nie poparzyć gorącą kawą" a brak w nich porad, jak rozwiązać prawdziwy, chociaż przecież łatwy do przewidzenia, standardowy problem.

Przeczuwam, podobne do niegdysiejszych moich, frustracje pracy w kraju, który oryginalnych wytworów nie tworzy, bo wyścig odbywa się gdzie indziej.

Frustracje z powodu braku pola do popisu dla oryginalnych koncepcji byłyby może potencjalnym źródłem presji na zmiany.
Co je neutralizuje? Niezdrowe fascynacje "cackami" i chęć krzątania się wokół nich. Dziecinne marzenia, które nie mają się gdzie przemienić w dojrzałą, twórczą działalność.

Teraz mam już inne hobby. Trochę kosztem zawodu, bo mój "techniczny" blog bezwstydnie zaniedbuję.
Muszę właśnie zmykać tam. Mam coś do zapisania. 

Czy w tym swoim nowym hobby, braki w formacji pokryję doświadczeniem i wyczuciem, aby uniknąć humanistycznego "liczenia z dokładnością do mm, tam, gdzie i tak trzyma a zaniedbania na m, tam gdzie puszcza"?

Jeszcze tylko szybki, ważny cytat ze Stoffa (podkreślenie KR).:

Tragizm łączy się zawsze z transcendencją, z otwarciem na Coś czy Kogoś, nieskończenie przerastającego jednostkę, która uwikłana została w winę tragiczną. Zniszczenie wartości w nieuniknionym zderzeniu z inną, równorzędną wartością - bo na tym w istocie tragizm polega - dokonuje się zawsze w obliczu jakiejś instancji wyższej, która temu, co się dzieje nadaje sens, mimo zniszczenia czegoś wielkiego, istotnego.
I pomyśleć, że czcigodny profesor snuje takie rozważania na kanwie twórczości mojego "specjalisty od cacek", zdeklarowanego ateisty!
Oczywiście trzeba przyznać, że "cacka" były wplecione w "mądrą" historię, w której człowiek i jego dusza, nawet, jeśli nie przywoływana wprost, zawsze grały rozstrzygająca rolę.
Dobra literatura zawiera na dnie, niby pod siedmioma pierzynami łóżka księżniczki, ziarnko grochu filozofii. I tylko księżniczka go wyczuje.

A Stoff? Czy to własnie ta księżniczka?
Czy ogłasza zwycięstwo "mądrej, kosmicznej bajki z morałem", czy też popada w naukową manierę rozszczepiania włosa na czworo i dorabiania na siłę filozofii?

Czytać dalej?