środa, 12 lutego 2014

Mój znajomy Pan Stanisław

(będąc ciągle wyjechanym, wpadając tu tylko na chwilę, bo miała być krótka notka, się zasiedziałem. No i wyszedł cały felieton. Lecę)

Stanisław Michalkiewicz miał ciężki okres i chyba trochę puściły mu nerwy.
Trochę mi było przykro, bo jego postępek w stosunku do red.Terlikowskiego zrobił pewną rysę, na jego niemal kryształowym wizerunku.
Obawiam się, że utalentowany i zasłużony, przenikliwy i bezkompromisowy, jakkolwiek nieco monotematyczny felietonista jakoś  z osamotnienia traci ducha i na trudne sytuacje reaguje nadmiernymi emocjami.

Czcigodny pan Stanisław płaci po prostu cenę wszystkich niezależnych, wielkich umysłów - samotność w tłumie … kliknięć. Pod maską dobrotliwego uśmiechu, który prezentuje w mediach, które go zapraszają, kryje się cierpienie.

Wszystkim marzącym o sławie "typowym nonkonformistom" mógłby powiedzieć ewangelicznie - 
Chcesz być prawdziwym nonkonformistą? A weźmiesz mój krzyż?
Podziwiam go od wielu lat, kiedyś nawet podziwiałem go, jako Alfę i Stanisławskiego, kolportując świetne podziemne pismo "Kurs". Polecam szkic historyczno-kulturalny na ten temat. Pismo było ignorowane przez "podziemne media głównego nurtu". 
Dla pana Stanisława dzisiejsza sytuacja, w pewnym sensie, analogiczna. Samodzielność organizacyjna i finansowa, oryginalne dokonania intelektualne, wdzięczny odzew czytelników i ... swoisty ostracyzm. Istota odwiecznego, polskiego losu. Nihil novi sub sole.
Ja, tę swoją małą, podziemną  kolporterską cegiełkę traktuję z dumą, jako współudział w dziele pana Stanisława „Stanisławskiego” krzewienia idei konserwatywno-liberalnej a także rozwoju prawdziwego pluralizmu. Podziemnego pluralizmu.

Nie doceniałem siły i głębokości podziałów. Mimo wszystko byłem wówczas ciągle politycznym żółtodziobem. Ale moja orientacja, co do kolorów opozycji zwiększała się z każdym dniem w przyśpieszonym tempie. Pamiętam taką rozmowę z moją koleżanką z grupy "do rozwiązywania konfliktów wewnątrz związkowych" Regionu Mazowsze, pomysłu nieżyjącego już Marka Nowickiego, inicjatora i późniejszego szefa Fundacji Helsińskiej, zresztą socjalisty.

W pierwszych tygodniach stanu wojennego, kiedy ciągle liczyliśmy się, kto został na wolności, sympatyczna okularnica Jaga, współpracownica KORu, wypowiedziała do mnie, ni mniej ni więcej, taką kwestię:

„Wiadomości Dnia” (oficjalny organ Regionu Mazowsze, ale wydawany przez grupę Macierewicza - przyp.KR) już wychodzą!
K….a, myślałam, że jedyna piep…na korzyść tego stanu wojennego będzie przynajmniej taka, że zamkną tych faszystów i rozwalą im budę, a tu popatrz. Oni pierwsi i nietknięci!
Rzeczywiście niedawno widziałem na Emilii Plater, idącą niewinnie, nie oglądając się za siebie, po zaśnieżonej ulicy, Urszulę Doroszewską w swoich grubych karakułach włosów z warkoczami. Chyba taka jedyna sylwetka w Warszawie. Bardzo mnie to pokrzepiło wówczas. Wypowiedź Jagi mnie trochę zszokowała i rozbawiła. Jaga oczywiście na pewno żartowała. Prawda, Jaga? Gdzieżeś ty teraz, dziewczyno!? Dlatego opowiadałem ten incydent zawsze, jako świetną anegdotę.
Teraz, kiedy trwają już karczemne niemal awantury na prawicy, to zupełnie przestaje mnie śmieszyć. Ale pocieszające jest to, że Urszula jest chyba ciągle ambasadorem w Gruzji.

Wracając do naszych baranów tzn. naszych opozycjonistów. Niedługo zaczęły wychodzić inne pisma, mniej faszystowskie a także bardziej – to znaczy, właśnie wspomniany wyżej „Kurs”.

I zasługi Michalkiewicza dla popularyzacji idei konserwatywnych są nie do przecenienia. 

Zarzucanie mu zaś antysemityzmu jest podobnym absurdem, co posądzanie o ludożerstwo. I ten absurd jest miarą upadku polskiej debaty.

A jednak. Taka pozycja jednego z czołowych polskich felietonistów, w niekłamanej, nie w "ustawionej", hierarchii, rodzi pewne wyższe, niż obowiązują średnio, wymagania. 

Czasy zamętu niszczą ludzi. Wszyscy się potykają, wielu się kompromituje, niektórzy się staczają. 
Pana Stanisława traktuję jak kogoś bliskiego. 30 lat lektur. „Politycznie” jestem Mu coś winny. Ja Go znam. On mnie nie, ale nie szkodzi.
Czasem wyślę do niego maila. Zawsze odpisuje. Mam szczęście. Ustosunkowuje się do każdego zarzutu.
Czasem go zaczepię na spotkaniu autorskim:


- Panie Stanisławie, Pan się nie boi?- A cóż oni mi mogą zrobić? Najwyżej zabić. A ja już się nażyłem.
No tak. Jesteśmy przecież rówieśnikami…

Swoją drogą, ta celna odpowiedź, rangi aforyzmu, zdradza albo fenomenalny refleks godny Franza Fishera, albo – powszechność tego pytania na spotkaniach autorskich. Obie ewentualności świadczą o randze jego twórczości i o kalibrze jego postaci.

Z ulgą więc odnotowuję fakt, że wycofał on obelgę w stosunku do red. Terlikowskiego. Uczynił to na sposób iście salomonowy, ale… niech już będzie.
Jednak  chcę uniknąć nieporozumienia.
Wymienione przez Niego w ostatnim felietonie moje nazwisko nie świadczy bynajmniej o tym, że chodzi o mnie.
Chwała niech spływa na autora listu. Albo też inne skutki, jakie tam z tego wynikają.

PS
Dla pana Terlikowskiego nie mam wcale zrozumienia z powodu "zawartości merytorycznej" jego postępowania.
Nie po raz pierwszy.
Ale nie mogę mu zarzucić przekroczenia granic dobrego wychowania.