(będąc ciągle wyjechanym, wpadając tu
tylko na chwilę, bo miała być krótka notka, się zasiedziałem. No i wyszedł cały
felieton. Lecę)
Stanisław Michalkiewicz miał ciężki okres i chyba trochę puściły
mu nerwy.
Trochę mi było przykro, bo jego postępek w stosunku do red.Terlikowskiego
zrobił pewną rysę, na jego niemal kryształowym wizerunku.
Obawiam się, że utalentowany i zasłużony, przenikliwy i bezkompromisowy,
jakkolwiek nieco monotematyczny felietonista jakoś z
osamotnienia traci ducha i na trudne sytuacje reaguje nadmiernymi
emocjami.
Czcigodny pan Stanisław płaci po prostu cenę wszystkich niezależnych,
wielkich umysłów - samotność w tłumie … kliknięć. Pod maską dobrotliwego
uśmiechu, który prezentuje w mediach, które go zapraszają, kryje się
cierpienie.
Wszystkim marzącym o sławie "typowym nonkonformistom" mógłby
powiedzieć ewangelicznie -
Chcesz być prawdziwym nonkonformistą? A weźmiesz mój krzyż?
Podziwiam go od wielu lat, kiedyś nawet podziwiałem go, jako Alfę i Stanisławskiego, kolportując świetne podziemne pismo "Kurs". Polecam szkic historyczno-kulturalny
na ten temat. Pismo było ignorowane przez "podziemne media głównego
nurtu".
Dla pana Stanisława dzisiejsza sytuacja, w pewnym sensie, analogiczna. Samodzielność organizacyjna i finansowa, oryginalne dokonania intelektualne, wdzięczny odzew czytelników i ... swoisty ostracyzm. Istota odwiecznego, polskiego losu. Nihil novi sub sole.
Dla pana Stanisława dzisiejsza sytuacja, w pewnym sensie, analogiczna. Samodzielność organizacyjna i finansowa, oryginalne dokonania intelektualne, wdzięczny odzew czytelników i ... swoisty ostracyzm. Istota odwiecznego, polskiego losu. Nihil novi sub sole.
Ja, tę swoją małą, podziemną kolporterską cegiełkę traktuję z dumą,
jako współudział w dziele pana Stanisława „Stanisławskiego” krzewienia idei
konserwatywno-liberalnej a także rozwoju prawdziwego pluralizmu. Podziemnego
pluralizmu.
Nie doceniałem siły i głębokości podziałów. Mimo
wszystko byłem wówczas ciągle politycznym żółtodziobem. Ale moja
orientacja, co do kolorów opozycji zwiększała się z każdym dniem w
przyśpieszonym tempie. Pamiętam taką rozmowę z moją koleżanką z grupy "do
rozwiązywania konfliktów wewnątrz związkowych" Regionu Mazowsze, pomysłu
nieżyjącego już Marka Nowickiego, inicjatora i późniejszego szefa
Fundacji Helsińskiej, zresztą socjalisty.
W pierwszych tygodniach stanu wojennego, kiedy ciągle liczyliśmy się, kto
został na wolności, sympatyczna okularnica Jaga, współpracownica KORu, wypowiedziała
do mnie, ni mniej ni więcej, taką kwestię:
„Wiadomości Dnia” (oficjalny organ Regionu Mazowsze, ale wydawany przez grupę Macierewicza - przyp.KR) już wychodzą!
K….a, myślałam, że jedyna piep…na korzyść tego stanu wojennego będzie przynajmniej taka, że zamkną tych faszystów i rozwalą im budę, a tu popatrz. Oni pierwsi i nietknięci!
Rzeczywiście niedawno widziałem na Emilii Plater, idącą niewinnie, nie oglądając się za siebie, po zaśnieżonej ulicy, Urszulę Doroszewską w swoich grubych karakułach włosów z
warkoczami. Chyba taka jedyna sylwetka w Warszawie. Bardzo mnie to pokrzepiło
wówczas. Wypowiedź Jagi mnie trochę zszokowała i rozbawiła. Jaga oczywiście na
pewno żartowała. Prawda, Jaga? Gdzieżeś ty teraz, dziewczyno!? Dlatego
opowiadałem ten incydent zawsze, jako świetną anegdotę.
Teraz, kiedy trwają już karczemne niemal awantury na prawicy, to zupełnie
przestaje mnie śmieszyć. Ale pocieszające jest to, że Urszula jest chyba ciągle ambasadorem w Gruzji.
Wracając do naszych baranów tzn. naszych opozycjonistów. Niedługo zaczęły
wychodzić inne pisma, mniej faszystowskie a także bardziej – to znaczy, właśnie
wspomniany wyżej „Kurs”.
I zasługi Michalkiewicza dla popularyzacji idei konserwatywnych są nie do
przecenienia.
Zarzucanie mu zaś antysemityzmu jest podobnym absurdem, co
posądzanie o ludożerstwo. I ten absurd jest miarą
upadku polskiej debaty.
A jednak. Taka pozycja jednego z czołowych polskich felietonistów, w niekłamanej, nie
w "ustawionej", hierarchii, rodzi pewne wyższe, niż obowiązują
średnio, wymagania.
Czasy zamętu niszczą ludzi. Wszyscy się potykają, wielu się kompromituje,
niektórzy się staczają.
Pana Stanisława traktuję jak kogoś bliskiego. 30 lat lektur. „Politycznie”
jestem Mu coś winny. Ja Go znam. On mnie nie, ale nie szkodzi.
Czasem wyślę do niego maila. Zawsze odpisuje. Mam szczęście. Ustosunkowuje
się do każdego zarzutu.
Czasem go zaczepię na spotkaniu autorskim:
- Panie Stanisławie, Pan się nie boi?- A cóż oni mi mogą zrobić? Najwyżej zabić. A ja już się nażyłem.
No tak. Jesteśmy przecież rówieśnikami…
Swoją drogą, ta celna odpowiedź, rangi aforyzmu, zdradza albo fenomenalny
refleks godny Franza Fishera, albo – powszechność tego pytania na spotkaniach
autorskich. Obie ewentualności świadczą o randze jego twórczości i o kalibrze
jego postaci.
Z ulgą więc odnotowuję fakt, że wycofał on obelgę w stosunku do red. Terlikowskiego.
Uczynił to na sposób iście salomonowy, ale… niech już będzie.
Jednak chcę uniknąć nieporozumienia.
Wymienione przez Niego w ostatnim felietonie moje nazwisko nie świadczy bynajmniej o tym, że chodzi o mnie.
Chwała niech spływa na autora listu. Albo też inne skutki, jakie tam z tego
wynikają.
PS
Dla pana Terlikowskiego nie mam wcale zrozumienia z powodu "zawartości merytorycznej" jego postępowania.
Nie po raz pierwszy.
Ale nie mogę mu zarzucić przekroczenia granic dobrego wychowania.
Drogi Krisie!
OdpowiedzUsuńDzięki za link. :-)
A co do meritum to cóż, chyba bym trochę Pana Stanisława bronił. Postępek Tomasza Terlikowskiego bowiem zdumiał mnie i zniesmaczył. Kto trochę zna felietony p. Michalkiewicza wie doskonale, że lubi on czasem "pojechać po bandzie" i rzucić grubym słowem (np. nie wiem, czy tytułowanie felietonu "Premier Tusk z fiutem w garści" przystoi nobliwemu, było nie było, autorowi). Jednak zarzucanie mu antysemityzmu jest nieuzasadnione. Co innego nienawidzić Żydów jako takich, a co innego bronić polskiego interesu narodowego przed podstępnymi zakusami niektórych wpływowych izraelskich grup nacisku. Wydaje się, że dla doktora filozofii Tomasza Terlikowskiego takie rozróżnienie powinno być intelektualną "kaszką z mlekiem". To po pierwsze. Po drugie zaś sformułowanie p. Michalkiewicza o "czasowo zamkniętym obozie Auschwitz" nie oznaczało - przynajmniej ja tak zrozumiałem - że żywi on nadzieję na ponowne umieszczenie tam Żydów, tylko wręcz przeciwnie - stanowiło felietonową hiperbolę, sugerującą, że już niedługo mogą w podobnych miejscach być "reedukowani" ci, którzy nie zamierzają uznać Polski za współwinną holokaustu i nie akceptują roszczeń finansowych wysuwanych wobec naszej ojczyzny przez wspomniane już izraelskie grupy nacisku. Zresztą, czy była to hiperbola, czy raczej kasandryczne proroctwo jest rzeczą dyskusyjną, gdyż już jakiś czas temu dochodziły mnie głosy, że bodaj w Holandii w obiegu medialno-politycznym pojawiły się koncepcje, by tworzyć poza miastami jakieś obozy odosobnienia i reedukacji dla "homofobów". Wszak marksista kulturowy, podobnie jak jego starszy brat "w wierze" komunista mają tzw. mentalność totalniacką, której finalnym "produktem" nieuchronnie jest akceptacja terroru "w imię postępu". Jeśli więc red. Terlikowski nie wychwycił tego wszystkiego w felietonie p. Michalkiewicza to... co ja mam myśleć? Albo był zestresowany (ma proces i nerwową robotę) i zmęczony (liczna rodzina), albo nie przeczytał uważnie tekstu p. Stanisława, albo się przestraszył i przyjął na wiarę "interpretację" "Gazety Wyborczej" (uznając zapewne, że na razie jeden proces wystarczy). Obstawiam pierwsze z domieszką trzeciego, ewentualnie trzecie z domieszką pierwszego. Wydaje mi się jednak, że takie pryncypialne odcięcie się i potępienie to gruba przesada, niestety pachnąca wazeliną. Czy nie wystarczyło opublikować wyjaśnienia, że redakcja "Frondy" interpretuje sporny fragment zupełnie inaczej, bynajmniej nie w duchu antysemickim?
Być może zresztą zaważyło coś jeszcze innego. Swego czasu red. Terlikowski gdzieś napisał (niestety, nie pamiętam gdzie), że współcześni wyznawcy judaizmu tak samo jak katolicy znajdują się "na drodze zbawienia", gdyż tak jak katolicy wciąż oczekują Mesjasza (tyle, że po raz pierwszy, a nie drugi). Mam nadzieję, że niczego nie przekręcam, w każdym razie sens wypowiedzi naczelnego portalu "Fronda" był mnie więcej taki. Cóż, z punktu widzenia doktryny Kościoła jest to - oględnie rzecz ujmując - co najwyżej pogląd prywatny. Z chrześcijaństwem nie ma on nic wspólnego, za to z często wspominanym przez red. Michalkiewicza "judeochrześcijaństwem" - bardzo wiele. I tu być może tkwi głębsza przyczyna "wilczego biletu" wystawionego p. Michalkiewiczowi przez red. Terlikowskiego.
Reasumując, nazwanie naczelnego "Frondy" "bęcwałem" jest być może nieeleganckie, ale i tak bardziej uprzejme niż zachowanie red. Terlikowskiego wobec p. Michalkiewicza. Mam nadzieję, że "Fronda" pod wodzą p. Tomasza nie pójdzie w ślady "Tygodnika Powszechnego", bo zaczynam się trochę tego obawiać.
Pozdrawiam Cię serdecznie
Romeus
Drogi Romeusie,
UsuńAbsolutnie zgadzam się co do merytorycznej racji w tym sporze między Panami i moje zniesmaczenie bierze się z zupełnie księżycowego już, ale niestety niereformowalnego, mojego dążenia do zachowywania form. Według Kodeksu Bodziewicza. Między nami, ludźmi prawymi.
To zawierał fragment tekstu, który Ci przesłałem.
I to był temat mojego felietonu.
Natomiast ....Ad meritum Twego komentarza,
Być może pamiętasz, że jeszcze publikując na Frondzie popełniłem tam tekst "Pod tytułem "Antysemityzm immanentny"".
Była tam delikatna przygana pod adresem p.T.
Uważam, że od tego czasu p.T stacza się coraz bardziej i już zupełnie jawnie "kuca przed Salonem".
To bardzo smutne.
Jednak naszą rolą nie jest spychanie go "do piekła Salonu", tylko argumentacja taka, jaką przedstawiłeś.
Ja go nie potępię. Ma swoje przedsięwzięcia i zabiega o nie, jak umie. Kto wie, jakie siły na niego codziennie naciskają.
Pan Stanisław ma w nosie T. i nie traktuje(..wał - do czasu listu od K.) go nawet, jako sojusznika "pozostającego w błędzie".
Ale nie mając obowiązku (?) być miłosiernym, miał, w moim mniemaniu, obowiązek zachować się z klasą. To też był temat niniejszego felietonu.
Jeśli chodzi o formy, Drogi Romeusie, pozwól, że nie zgodzę się z Tobą.
P.T nie popełnił żadnego grzechu przeciw formom i, o ile wiem, nie zarzucił p.M. antysemityzmu. Jedynie nie bronił go przed tym zarzutem i odcinając się od niego małodusznie, pośrednio zarzut potwierdził.
To małoduszność ale nie wykroczenie przeciw formom. Może cięższy grzech, ale inny.
Ja zaś nie jestem stróżem sumień żadnego z panów, tylko paranoikiem form w ogóle.
W sytuacji, gdy płoną lasy, ratuję różę w butonierce pana Stanisława.
Takie, nieszkodliwe dziwactwo, wybacz.
Serdecznie pozdrawiam.
Drogi Krisie,
OdpowiedzUsuńCóż, nie jestem znawcą kodeksu Boziewicza. Staram się intuicyjnie przestrzegać "form", przestrzegając po prostu Dziesięciu Przykazań, no i rzecz jasna Przykazania Miłości Boga i bliźniego. Nie chcę też oceniać sumień obu Panów, nie jestem do tego uprawniony, ale mogę podzielić się refleksją, jak rzecz wygląda z mojej perspektywy. A wygląda mniej więcej tak, że red. Terlikowski potraktował red. Michalkiewicza jak chłystka, jakiegoś młodocianego "antysemitnika", który pod wpływem dziwnych lektur pisze nienawistne głupstwa. Tymczasem jest to po pierwsze człowiek starszy od p. Terlikowskiego o pokolenie, a po drugie ktoś wypróbowany w ogniu walki, z wieloma zasługami dla Polski (internowanie włączając), kiedy odwaga sprzeciwu wobec systemu kosztowała wciąż dużo więcej niż dziś. Wyrzucanie takiego człowieka publicznie za drzwi na skutek publicznego donosu, nawet z zachowaniem pozorów "form", samo w sobie jest "deformą" i to całkiem solidną, mimo towarzyszącego jej poprawnego "formalnie" słownictwa. Dlatego w zestawieniu z zachowaniem red. Terlikowskiego, Michalkiewiczowy "bęcwał" mniej mnie zgorszył. Być może dlatego, że jeden z "paradygmatów", w których mnie wychowywano można wyrazić znanym powiedzeniem - "Co wolno wojewodzie, to nie tobie...młody człowieku". :-)
Pozdrawiam serdecznie
Romeus
Romeusie,
OdpowiedzUsuńJak zwykle masz rację "w głębi".
Ale "na powierzchni" - wyglądało to tak, że Terlikowski coś zrobił "niesłusznie"/"słusznie" kto to wie, ale jego zachowanie nie rozpowszechniło pewnego standardu, a Michalkiewicz, którego lemingi kojarzą jeszcze słabiej, niż moi pewni rozmówcy ...prezydenta Kaczyńskiego, jako zasłużonego, zrobił ... to co zrobił.
Ale może przesadzam, bo lemingom to wszystko jedno, a ci, co doceniają to, co Ty, rozumują, tak jak Ty.
A ja marudzę.
To już przestaję.:)
Dziękuję za pogłębienie nawet takiego improwizowanego wątku, pisanego na wagarach :)
Drogi Krisie,
OdpowiedzUsuńczasem takie wagarowe teksty potrafią zadziałać mocniej niż te wystudiowane i wypieszczone. :-)
Podzieliłem się moją "perspektywą", ale jak rzecz odbiera tzw. ogół nie podejmuję się sądzić. Jestem - po części z własnej woli - coraz mocniej "wyautowany", funkcjonujący gdzieś na marginesach społecznych emocji i zbiorowego życia. Nie podejmuję się zatem wyrokować niczego o umyśle tzw. leminga. To mam już za sobą. :-)
Panu Stanisławowi - jako stały i dość regularny czytelnik - życzę wszystkiego najlepszego. Panu Terlikowskiemu takoż, choć jakoś tak ufam mu nieco mniej. :-)
A Tobie dziękuję za to, że jesteś, piszesz i czasem pospierasz się ze szpakowatym młokosem Romeusem, który przy takich okazjach zawsze czegoś się uczy, nawet jak pycha nie pozwala mu się do tego od razu przyznać.
Nie zabieram już czasu, tym bardziej, że temat chyba wyczerpany.
Pozdrowienia
R.
PS
Niech nam żyje dzielna Justyna, królowa nart i prawdziwa wojowniczka!
No to ja jeszcze w trybie porucznika Colombo:
OdpowiedzUsuń1) Jesteś, Romeusie genialnym obrońcą i prawie mnie przekonałeś.
Twoja obrona jest nie tylko pogłębiająca temat ale niezwykle finezyjna.
2) Zawiera jednak, Drogi Przyjacielu, pewien haczyk.
3) Nie powiem jaki. Natomiast przytoczę pewny ciekawy fakt, który mi się skojarzył.
Otóż niedawno dowiedziałem się, że podstawową zasadą rozmowy z alkoholikiem na odwyku, którego chce się leczyć jest ....
Nie wolno zadawać pytania: "Dlaczego Pan się wczoraj upił?"
Analogia żadna. Ale jednak jakoś nie mogę się uwolnić od tej myśli...
PS
"W nosie mam taktykę, albo wygram, albo zdechnę".
Jeszcze Polska nie zginęła! :)
I Wieczny odpoczynek, dla Czcigodnego Senatora Rzeczypospolitej Zbigniewa Romaszewskiego
+++
Szanowny poruczniku Colombo!
OdpowiedzUsuńMiejżę odrobinę litości dla aspiranta Romeusa, któren - mimo najlepszych chęci - nie nadąża za Twymi analogiami-nieanalogiami, zupełnie jak poczciwy gruby policjant z "Ojca Mateusza" za tytułowym bohaterem owego serialu!
Wszak pamiętam jeszcze męki interpretacyjne, które cierpiałem, próbując rozwikłać bajecznie prostą (jak się później okazało) zagadkę, ukrytą w Twej "historii o dwóch trampkach". Bez łaskawej pomocy "z góry" przecież się nie obeszło...
A teraz jeszcze jakieś alkoholowe historie... Czy żeby się dokopać ukrytego sensu nieanalogicznej analogii trzebaż mi hartu ducha dzielnej Justyny? Czuję przez skórę, że chodzi o jakiś rodzaj większego miłosierdzia dla p. Terlikowskiego, który - choć w sprawie "wyrzucenia" Michalkiewicza się skompromitował - to na innych frontach prowadzi słuszną i ciężką walkę. Nazwanie kogoś publicznie "bęcwałem" jest nieładne, zgoda, ja tego nie usprawiedliwiam. Jednak nie krytykuję specjalnie mocno, bo rzecz wydarzyła się w afekcie (jak sądzę), a poza tym... patrz moje poprzednie komentarze.
No i jest jeszcze ten "haczyk". Hmmm, czyżbym gdzieś zgrzeszył jakimś sofizmatem? A może sądzisz, że moja obrona oparta jest na zasadzie "nie przesadzajmy, przecież mógł zabić!" Wszak wiemy, że red. Michalkiewicz potrafi potraktować swych adwersarzy dużo mocniejszymi słowami (vide choćby przypadek "pobożnego senatora Libickiego"). Nie o to mi chodziło. Po prostu chciałem przywrócić pewne w moim odczuciu zachwianie (wybacz) proporcje. Niestety red. Terlikowski zachował się jak tuba "Gazety Wyborczej" na "Frondzie", choć przecież gdy szło o aborcję wymuszoną na "Agacie" napisał całą książkę o manipulacjach "GW" w tej sprawie. Po raz kolejny (wszak pamiętasz jego cokolwiek nadgorliwe przepraszanie za Jedwabne) dowiódł, że problem "antysemityzmu" rozumie on tak samo jak środowisko "GW". I w imię tego gotów jest nawet wycinać swoich. Bez miłosierdzia. Czy choćby dania możliwości publicznego wytłumaczenia swojego stanowiska. Od tego nie jest już tak daleko do podążenia śladem mec. Romana Giertycha, który wszak wciąż w porządku wiary jest "nasz", zaś w porządku bieżącej działalności publicznej...
Pozdrawiam Cię serdecznie, zapewniając o modlitwie za duszę senatora Romaszewskiego
Romeus
No tak, "sam tego chciałeś Grzegorzu Dyndało", jak powiedział pewien francuski komediant piszący wierszem i prozą a zawsze wiedzący, jak i co pisze...
OdpowiedzUsuńW przeciwieństwie do mnie...
Porucznik Colombo został postawiony na baczność przez kapitana Romeusa.
----Dosyć tego pit...lenia, do rzeczy, Colombo, do rzeczy!"
--- Ta jest, ...telu ....tanie!
No to ja krótko :)
Nieanalogiczna analogia może nie była specjalnie trafiona, miała wszakże nieoceniony walor dla samego autora, który, na podstawie tej, nieco na nią niespodziewanej reakcji, przekonał się, że …niczego swemu komentatorowi nie wyjaśnił. Zaś ten wygłasza żarliwe michalkiewiczowskie apologie, niby Nowe Obrony Sokratesa…oddalając się coraz bardziej od tematu wpisu. Nasze kry, Drogi Przyjacielu, się rozjeżdżają i to jest dla mnie najciekawsze doświadczenie. Drugie doświadczenie jest takie, że poruszyłem temat może głupi, ale wcale nie banalny.
To, co miało być żartobliwą pointą dyskusji, stało się otwarciem nowej. Być może Ty, kapitanie, już masz dosyć, ale winny to jestem ewentualnym czytelnikom, a może i samemu bohaterowi, który przynajmniej raz tu wszedł.
Zacznijmy od wyjaśnienia „dziecinnie prostej zagadki”, która wszakże, jednak wymaga udzielenia pomocy.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście to jest proste, jak konstrukcja cepa.
Dyskutowanie powodów, dla których pijak się upił, jest analogią dyskutowania powodów, dla których Czcigodny Felietonista, Mistrz Analizy i Ciętej Riposty, Stanisław „Stanisławski” Michalkiewicz, zamiast użyć swego śmiercionośnego repertuaru posunął się do obelgi (bęcwał” – jest ni mniej ni więcej, tylko obelgą) i pomówienia(piractwo – ten zarzut jest zwykłym pomówieniem) w stosunku do swego adwersarza.
Analiza faktów w tej sprawie oraz możliwych wyjaśnień, przekracza ramy niniejszego komentarza, ale dla mnie nie podlega dyskusji. Wystarczy przejrzeć synonimy słowa „bęcwał” by nie mieć ku temu żadnych wątpliwości.
Pan Stanisław użył do tej obelgi słowa staropolskiego, słabo kojarzonego przez tzw. średnią przestrzeni publicznej, ale ponieważ skierował ją w kierunku osoby z doktoratem z filozofii, wiedział, co robi.
Obelgi mogą być trzech rodzajów:
- łajdak, czyli człowiek złej woli („szmata” - profesor Wiesław Chrzanowski, kwiat polskiej palestry a Antonim Macierewiczu) ,
- głupiec, człowiek nie potrafiący kierować swoim postępowaniem (to nasz przypadek) i
- chory, którego również nie można traktować poważnie („człowiek, który jest po prostu chory” – Jacek Kuroń o … Antonim Macierewiczu”).
A propos, zmarły w piątek senator Zbigniew Romaszewski dostąpił zaszczytu otrzymania obelgi („degenerat”) od samego Fidela Castro.
Przytoczyłem tylko najsłynniejsze przypadki, które nie przytrafiły się jakiemuś agentowi uzbrojonemu w penisa albo emerytowi z demencją i ze zszarganymi nerwami, tylko osobom wybitnym i słynącym z gołębiego serca oraz z wielkiej mądrości i doświadczenia. Żeby rzecz umieścić w kontekście.
Tego typu obelgi „kasują” przeciwnika, odbierają mu publicznie cześć i jedynym sposobem zachowania honorowego w dawnych czasach było wezwanie na pojedynek.
Pojedynki może nie były godne pochwały, ale stanowiły pewną tamę dla braku odpowiedzialności za słowo.
Nie było wówczas również honorowe obrzucanie obelgami ludzi, którzy nie mogli się bronić, na przykład niższego stanu, starych i kobiet. Teraz – mamy publiczną rzeźnię, do której dołączył, niestety, mój ulubiony felietonista.
O pomówieniu już nie wspomnę, bo to doprawdy już żenada, o której Stanisław Michalkiewicz nawet się nie zająknął.
„jeszcze ten "haczyk".
Haczyk polega zaś na tym, panie kapitanie, że im dłużej, żarliwiej i mądrzej broniłeś pana Stanisława z powodu jego zasług z jednej i hmmm… wpadki, z drugiej strony, tym robiło mi się smutniej.
Im bardziej pogrążałeś jego nieszczęsnego adwersarza, tym bardziej szkodziłeś temu, którego broniłeś.
Jeśli zaś nie trafia do Ciebie kodeks Bodziewicza, zrobię małą aluzję do ostrzeżenia Naszego Pana: „Kto by powiedział swemu bratu „Głupcze”, winien jest sądu.”
Jak będzie działał taki sąd? Spróbujmy to sobie wyobrazić.
Otóż, według mnie, kara będzie tym dotkliwsza, im pozycja podsądnego będzie wyższa. I Twoje komentarze mogą być użyte przeciw niemu. :)
Pozdrawiam serdecznie.
Drogi Krisie,
OdpowiedzUsuńoczywiście broniąc p. Michalkiewicza miałem w pamięci cytowane przez Ciebie słowa Pana Jezusa „Kto by powiedział swemu bratu „Głupcze”, winien jest sądu.” Dlatego zastrzegłem, że nie uważam nazywania kogoś "bęcwałem" za eleganckie, czy godne pochwały. Chodziło tylko o proporcje, gdyż moim zdaniem wahadło Twego osądu przechyliło się zanadto w stronę naczelnego "Frondy". Co do "pomówienia o piractwo" to p. Michalkiewicz mówił o tym w trybie przypuszczającym, więc mamy co najwyżej sugestię, ale nie twierdzenie. Czy owa sugestia odpowiada prawdzie - jest rzeczą do wyjaśnienia.
W kompetencje Pana Boga i Jego osąd całej sprawy w ogóle zaś nie zamierzam wchodzić. Już teraz w pełni zgadzam się z Jego wyrokiem w dyskutowanej przez nas kwestii, nawet jeśli uzna, że p. Terlikowski postąpił w 100% dobrze, a p. Michalkiewicz w 100% źle.
Przykro mi, że moja "apologia" p. Michalkiewicza napełnia Cię smutkiem. Może to kwestia odmiennych wrażliwości, może innych (przynajmniej w pewnych sprawach) priorytetów. Rozumiem Twoje racje, ale nie przekonują mnie one na tyle, by zmienić zdanie. Dlatego chyba lepiej będzie, gdy już skończę.
Jeszcze tylko słowo o pojedynkach, za którymi chyba trochę tęsknisz. Otóż nie tylko "nie były godne pochwały", lecz zostały wielokrotnie potępione przez Kościół, zaś tym, którzy je organizowali i oglądali groziła - i chyba grozi nadal - kara ekskomuniki. Bez względu na to, czy powodem były kwestie honorowe, czy specyficznie pojęta nauka odpowiedzialności za słowo. Dlatego kodeks Boziewicza w miejscach, gdzie broni pojedynków, rzeczywiście do mnie nie trafia. Czego życzę każdemu, komu zależy na zbawieniu duszy.
Pozdrawiam serdecznie
Romeus
OK. Romeusie, już kończymy.
OdpowiedzUsuńZaznaczam tylko, że ja nie rozstrzygam merytorycznie - sporu panów T. i M.
To nie jest tematem.
Ja zajmuję się TYLKO postępowaniem M. w tej sprawie. Nawet, jak miał 100% racji.
Dlatego właśnie, w desperacji, użyłem nieanalogicznej analogii. :)
Mam nadzieję, że nawet jeśli nie podzielasz mojego podejścia, to przynajmniej udało mi się go Ci nareszcie wyjaśnić. Chociaż nie mam pewności, bo znów mówisz o jakimś rozstrzygnięciu 100 na 100.
Tymczasem rację, moim zdaniem, merytorycznie, na 80 % (powiedzmy, dla ustalenia uwagi, żeby nie wyjść na łajdaka wg górala ks.Tischnera :)) ma prawdopodobnie M.
Ale ja NIE O TYM.
Odrzucam Twoje kwitowanie rzucania obelg, jako "nieeleganckie". To trochę w faktycznie stylu "a a mógł zabić". :)
Pozdrawiam.
To ja jeszcze tylko maleńkie post scriptum.. :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję, że mi wyłożyłeś wszystko "jak krowie na miedzy". :-) Rzecz w tym, że często budujesz swoje aluzje i metafory z tworzywa doświadczeń i lektur, które - przynajmniej w pewnej mierze - są mi obce. Dlatego naprawdę nieraz zachodzę w głowę, co miałeś na myśli. To jedna z korzyści czytania Twoich blogów. Człowiek dostrzega, gdzie się jeszcze musi podciągnąć.
I jeszcze ostatnie słowo za panem Stanisławem. Wiesz, Krisie... Człowiek w sile wieku publicznie upokorzył starszego pana, od którego mógłby się niejednego nauczyć. I co ten starszy pan mógł poczuć, jak się bronić? Redaktor Michalkiewicz pewnie uznał, że nie może sprawy zostawić bez komentarza (i słusznie), trochę puściły mu nerwy i - tak - obraził. Zważywszy jednak na kontekst i przyczynę wstawiam się za nim i proszę, byś w swym osądzie uwzględnił okoliczności łagodzące.
Pozdrawiam przedwiosennie (pogoda już chyba na to pozwala :-))
R.
"...są mi obce. (...). To jedna z korzyści czytania Twoich blogów."
OdpowiedzUsuńRomeusie, to doprawdy wyznanie - perła. Godna podziwu postawa. I wcale nie taka częsta. Zwykle dominuje postawa odrzucenia.
Bo jednak ja TEŻ w stosunkach z ludźmi mam coraz częściej poczucie obcości i jeśli nie odrzucenia, to przynajmniej - pod pokrywą skonwencjonalizowanego szacunku (za względu na wiek :) ) - dystansu. Szacunek ten, to resztki starej kindersztuby pokrywającej zniecierpliwienie: "dobra, stary, muszę cię znosić, ale nie przeginaj..."
A tu? Postawa ciekawości świata. Którego częścią (starszą i przemijającą ale jednak! co za odkrycie dla mnie!) jest Twój uniżony sługa.
To mnie nieco ośmiela, (chociaż mój wrodzony upór też pomaga), żeby się nie krygować ze swoim "dziwnym" podejściem.
Niech więc będzie. Ja daję świadectwo. I jest przynajmniej jeden, ciekawy tego świadectwa czytelnik. OK. Stoi. :)
No to coś jeszcze ad rem:
Nie dam się prześcignąć w swoim podziwie i estymie dla S.M. I ten felieton oraz moja postawa w dyskusji z Tobą właśnie są TEGO wyrazem. Czy tego naprawdę nie widać, Drogi Przyjacielu???
Jednak obawiam się ciągle, że nie do końca zdajesz się rozumieć istoty mojego "smutku", gdy Ty sławisz SM. I to w sposób, którego nie umiałbym nawet naśladować.
Wydaje się to niemożliwe, ale dzięki Tobie jeszcze lepiej zdaję sobie sprawę z jego wyjątkowości. A mimo względnego bogactwa współczesnych patriotów, nie stać nas na to, by kolejni wielcy nurzali swój wizerunek w głównym ścieku współczesnej rzeźni.
Tak się stoczył np. JKM, mimo, że nie posunął się nigdy do obelg w stosunku do swoich przeciwników. Ale jednak się stoczył i jesteśmy w tym zgodni. I wielu innych.
Tak się staczają młodzi, zdolni, niecierpliwi, jak Zychowicz, Michalski w publistyce z jednej strony a Wipler, Ziobro w polityce z drugiej.
SM trzyma poziom, ale ten incydent uznałem za dzwonek alarmowy.
Potrzebna jest również modlitwa w jego intencji.
Wybacz ten autocytat, ale niech on będzie pointą moich tutaj wypowiedzi w naszej dyskusji, która, jak zawsze, jest dla mnie ucztą intelektualną. Dziękuję.
Napisałem:
"Czasy zamętu niszczą ludzi. Wszyscy się potykają, wielu się kompromituje, niektórzy się staczają.
Pana Stanisława traktuję jak kogoś bliskiego."
Tym, który pozostał wierny sobie, był śp.Zbigniew Romaszewski, którego pogrzeb jest dzisiaj.
Wieczny odpoczynek racz mu dać Panie i policz mu jego wielkie zasługi.
"Jeszcze tylko słowo o pojedynkach, za którymi chyba trochę tęsknisz."
OdpowiedzUsuńTo też jest zdanie, które jest godne skomentowania...
Nie w tym rzecz, czy ja tęsknię. I nie chodzi również o to, że dzisiaj pojedynki są przez Kościół, Matkę Naszą, zakazane pod groźbą ekskomuniki.
Różne obyczaje w różnych czasach były różnie oceniane.
Np. "Sąd Boży" opisany przez Sienkiewicza.
W czasach rycerskich na pewno nie były zakazane, a wręcz przeciwnie.
Raju na ziemi nigdy nie było i nie będzie. Najzacniejszy obyczaj może być wykorzystany do zwykłego morderstwa (vide pojedynek Puszkina) a może się też zdegenerować do zbrodniczej zabawy ludzi wyzutych i upadłych.
Nie można jednak pojedynku rycerskiego zrównywać z anachronicznym obyczajem dziewiętnastowiecznym, który musiał w końcu zostać zlikwidowany, jako własna karykatura. Odszedł wraz z rycerzami, ludźmi honoru, prawymi i ofiarnymi. Odszedł, bo nastała demokratyczna epoka zrównująca uczciwego ojca rodziny, bawidamka i złodzieja w jeden "głos".
I ta epoka niepowstrzymanie prze naprzód.
Dlatego proszę o odrobinę dystansu i o nie przykładanie jednej miary do różnych zjawisk, z różnych epok.
W końcu kara śmierci do dzisiaj figuruje w Katechizmie, jako pełnoprawna. A papież JPII wypowiadał się przeciw niej, przyczyniając się swoim autorytetem do jej faktycznego zakazania.
Może za jakiś czas zostanie "przywrócona", a może też obłożona ekskomuniką?
Tego ja nie wiem. A Ty?
Jan Paweł II nie wypowiadał się przeciwko karze śmierci jako takiej, ale twierdził, że w obecnych czasach nie jest już zasadne jej stosowanie. Być może miał rację, gdyż przy współczesnych sposobach kontroli wszystkich i wszystkiego o wiele łatwiej uniemożliwić mordercy ucieczkę z więzienia. A w dożywocie wpisana jest - mimo wszystko - jakaś nadzieja, że nawet najgorszy łotr może się jeszcze nawróci. Piszę o słowach Błogosławionego "być może", gdyż ta opinia papieża nie nosi znamion nieomylności, choć - o ile pamiętam - zawarta jest w którejś z encyklik ("Evangelium vitae"?), więc wierzący powinien za nią posłusznie podążać.
OdpowiedzUsuńW kwestii pojedynków być może (znów to "być może"! :-)) stanowisko Kościoła stopniowo się zaostrzało. Nie interesowałem się tym bliżej. A o tym, że pewne "drugoplanowe" kwestie w nauczaniu Naszej Matki się zmieniają... Cóż, np. w wypadku lichwy mieliśmy proces odwrotny. Najpierw obłożona ekskomuniką, a dziś mamy nawet Bank Watykański, który przecież - jak każdy bank - utrzymuje się z lichwy właśnie. :-) Prawdopodobnie o ewolucji nauczania KK zdecydował rozwój nauk ekonomicznych i zrozumienie choćby zjawiska inflacji. Ale nie będę się mądrzył, bo nie wiem.
Wracając jeszcze do pana S.M. On dla mnie nie jest znów aż takim "bożyszczem". Nawet na moim dogorywającym blogu nie figuruje w rubryce "Po drodze". Bardzo go cenię za odwagę pisania o tym, o czym inni się boją, nawet jeśli nie wszystkie diagnozy okazują się słuszne. Poza tym ma świetne pióro i własny, niepowtarzalny styl. Nie podoba mi się natomiast, że często pisze o swoich przeciwnikach co najmniej nieelegancko, czy wręcz obraźliwie. Np. określanie Margaret Ashton mianem "Angielki o twarzy konia" z pewnością jest dla pewnej grupy czytelników zabawne, ale ta grupa - jak sądzę - bardziej lubi się rechotać niż śmiać. Choć poglądy pewnie ma "słuszne".
Bardzo Ci dziękuję, drogi Krisie, za tę - nadspodziewanie obszerną! :-) - wymianę myśli. Szczerze przyznam, że imponuje mi ta Twoja bezkompromisowa walka o zachowywanie "standardów". Czasem "obstawiamy różne konie" i trochę grają emocje. :-) Jednak kiedy opadną (piszę o sobie) dostrzegam, że sama ZASADA, której bronisz jest piękna i bardzo mi bliska. I właściwie ja też jej bronię tylko inaczej, może nie tak świadomie jak Ty.
Smuci Cię upadek autorytetów. Że coraz ich mniej, że pogrążają się jeden po drugim, tracąc cierpliwość i inne cnoty. I coraz puściej się robi wokół, coraz mniej osób godnych zaufania, za które nie tylko nie trzeba się wstydzić, ale można by je nawet uznać za życiowych mentorów. Kiedyś był kardynał Wyszyński (potrafił w więzieniu modlić się za Bieruta), Jan Paweł II, ks. Popiełuszko (gorącą herbatę wynosił esbekom). Ale to byli ludzie modlitwy, znane są opowieści jak to JP II nierzadko znajdowano leżącego krzyżem po nocach. I dziś chyba głównie potrzeba heroizmu modlitwy. Heroizmu, gdyż oderwać się od tego hałaśliwego, prowokującego, agresywnie wdzierającego się każdą szczeliną świata i jego spraw, jest niezwykle trudno.
@Romeus
OdpowiedzUsuń"Heroizm modlitwy"
i
"... trudno".
Wspaniałe podsumowanie dyskusji.
To, co trudne i najważniejsze podobało się Bogu uczynić dostępnym dla maluczkich. A całkowicie niewyobrażalnym dla popadających w pychę gigantów intelektu.
Dzisiaj słuchałem świadectwa pewnego szewca spod Wadowic.
Z uwagi na jego profesję, był mi bardzo bliski, jakby bohater moich opowiadań nagle zszedł z kart mojego jedynego utworu literackiego, wydanego drukiem.
Jestem wielbicielem i, pożal się Boże - piewcą - ludzi prostych, ale nie prostaków.
Nie jestem gigantem intelektu, ani też mistrzem kontemplacji.
Ale, być może, podobało się Bogu pozwolić mi żyć na pograniczu tych światów. Światów, które obydwa swobodnie zamieszkiwali, - ba, zaludniali! - Biały Olbrzym i Prymas Tysiąclecia.
Oba światy jednocześnie - zamieszkują bowiem tylko giganci.
Zaś ja dziękuję Bogu, że zostawił mi chociaż tęsknotę do nich. I do Nich.