poniedziałek, 29 lipca 2013

Lem, jako prorok

29 lipca, jak to dobrze jest się lenić w lipcu ...


Jak byłem młody i głupi, nie czytałem Biblii, tylko Lema. Wszystko, jak leci.
A facet napisał całą świecką biblię. Potem, niestety uwierzył w swoją proroczą moc. Jednocześnie (czy to przypadek? Pewnie tak....) utracił moc nade mną.

Ale po latach, kiedy nie wracam Lema, ale czasem obije mi się o ucho jakieś echo jego myśli u innych Jego fascynatów, przypominam coś sobie.

Jego zastanawiająco prorocze intuicje.
Ba. Nie tylko to.

I ja miałem jakieś dobre intuicje.
W końcu lat siedemdziesiątych, ja, "cham od klawiatury", wtedy zresztą od klawiatury maszyn do perforowania kart, pewnej studentce polonistyki opowiedziałem o literaturoznawczym, wykraczającym poza getto fantastyki, zacięciu autora książki - "Fantastyka i Futurologia".
Lem już wtedy był znanym i cenionym na świecie pisarzem, ale jednak z etykietką "fantastyki naukowej".

Ciekawiło mnie, czy polska filologia dostrzegła już jego samodzielną rolę pisarza - filozofa i literaturoznawcy.
Odpowiedź była negatywna.
Studentka była z Poznania. Nie wiedziała, że niemal dokładnie w tym czasie, Lemem, w sposób naukowy zainteresował się mój niemal rówieśnik - Andrzej Stoff z Torunia. I napisał pracę doktorską. Leżała u mnie w piwnicy tyle lat. Przetrwała dwie przeprowadzki, które, jak wiadomo, "równają się spaleniu".
Teraz,w upały, przyjemnie zejść do piwnicy, to robi się niepodziewane odkrycia.

Po przeczytaniu jego analizy, widzę Lema intuicje - jakby na nowo. Odkrywam drugie ich dno. Mam wprawdzie osłabiony słuch i wzrok, ale ostrzej widzę oczyma duszy?
Bo ciało ma okres eksploatacji niecałą setkę lat (stosownie do kultury użytkowania, genów i Boskiego zrządzenia) ale dusza jest nieśmiertelna, więc jestem szczeniak, nieco wyrośnięty.

Przepiszę teraz bez komentarza od pana profesora fragment opisu "nowego, wspaniałego świata" wypreparowany ostrym skalpelem badacza z powieści Stanisława Lema "Powrót z gwiazd". Kiedyś to czytali w Polskim Radiu. Opowieść kosmiczna. Fascynująca (przynajmniej mnie, przynajmniej wtedy), nieco pesymistyczna.
Teraz, nie czytając, tylko dając się ponieść dawnym wspomnieniom, pobudzanym przez ów skalpel filologa - poczułem się w pewnym momencie, jak astronauta, który właśnie wylądował. 

A przecież nigdzie mnie nie wystrzelono, nie odbyłem podróży kosmicznej z prędkością podświetlną i nie jestem starym człowiekiem, kalendarzowo kilkusetletnim, biologicznie - czterdziestolatkiem.

Jestem młodym, dobiegającym siedemdziesiątki człowiekiem, który czuje się, jakby wskoczył do powieści Lema. Posłuchajcie....

prof. Andrzej Stoff (Powieści fantastyczno-naukowe Stanisława-Lema, 1977 - praca doktorska,  1983 - wydanie książkowe)
Najbardziej wnikliwie rozpatruje autor sferę życia osobistego mieszkańców przyszłego, doskonałego świata. (...)
Jedynym kryterium doboru erotycznego jest młodość. Obsesja młodości połączona z przedłużeniem życia prowadzi do częstych operacji odmładzających, panicznego lęku przed siwizną i zmarszczkami dyskredytującymi jednostkę w oczach społeczności. 
(Tutaj Lem okazał się optymistą w swym pesymizmie. Pieniądz, jako kryterium doboru seksualnego nawet zyskał na znaczeniu. Ale ten "nowy czynnik" - bingo! Przyp. KR)

Łatwości w nawiązywaniu kontaktów towarzyskich towarzyszy rozsądek "nieszczęśliwie zakochanych".
Rywalizacja, gwałtowne okazywanie uczuć wykreślone zostały z repertuaru zachowań.
Dewaluacji uległo pojęcie wierności.
Posiadanie potomstwa jest możliwe dopiero po złożeniu przez małżonków egzaminu ...
(No nie. Nie ma mowy. Tylko Kościół Katolicki, jako protezę wychowania do dojrzałości i odpowiedzialności stosuje takie ograniczniki. Z miernym skutkiem. Przyp.KR)

...a dzieci bardzo wcześnie poddawane są wszechstronnym procesom wychowawczym
w duchu kształtowania instynktu stadnego, lekceważenia i obrzydzenia przeszłości i kultu istniejącego stanu rzeczy jako najwyższego dobra.
(...)
Sztuka prawie nie istnieje. Są tylko jej żałosne namiastki, jarmarczne substytuty niebezpiecznych przygód (Pałac Merlina), kult gwiazd "realu" i telewizyjna papka informacyjna.
(...)
Tylko ostatni reprezentanci starego pokolenia znają jeszcze Szekspira, Homera i Platona. Obraz codzienności to szeroka panorama życia ułatwionego, przypominającego - szczególnie dzięki modzie obowiązującej kobiety i mężczyzn - wieczny karnawał.
Jeśli uświadommy sobie datę wydania książki: 1961 rok. I analizy badacza: 1977 - wrażenie dziwnego proroctwa staje się uderzające.
Oczywiście z kilkoma zastrzeżeniami.

Po pierwsze:
Obraz nie jest wierny.
Trochę przypomina złudzenia i otrzeźwienia rozwodnika ze starego dowcipu.
"Nowa żona ma wady pierwszej i ... swoje własne na dodatek".
Bo "u nas" właściwie żadne wady "przeszłości", którą pamięta Astronauta Bregg, nie odeszły. Zostały niemal w komplecie.

Pieniądz dalej rządzi.
A wygoda ogranicza się często do gadżetów, bez których można się obejść.
I dotyczy części społeczeństwa. I nie wszystkich obszarów ziemi. Raczej plamy wynaturzonej wygody.

No i koszty! U Lema - problem kosztów - został rozwiązany. Tutaj wisi nad nami, jak miecz Damoklesa. Jako
(a) dziura budżetowa uchwalana z wielką pompą,
(b) papierowy pieniądz z drukarenki plastykowych chłopczyków, zwanych premierami lub prezydentami.
I
(c) nasze własne, zaciągane na potęgę, kredyty.

Po drugie:
Obraz opisany w powieści nie króluje dziś jeszcze w przestrzeni realnej.
W medialnej - już tak.
Media nie zostały u Lema dostatecznie docenione.

Ich złowrogą rolę opisał (też proroczo) wcześniej Orwell. Ale jakiekolwiek skojarzenia z tą zakazaną wówczas książką mogłyby być dla jego twórczości niebezpieczne.
A może Lem nie znał wówczas Orwella?

Dlatego "u nas" - w realnym świecie mamy do czynienia ze zmaganiem się o rząd dusz między wizją z "Powrotu z Gwiazd" a starym porządkiem. I nic nie jest przesądzone.

Na szczęście.


wtorek, 9 lipca 2013

Awantura na Facebook'u, czyli emocje biorą górę nad rzeczowością :)

9 lipca, awantura na Facebook'u, czyli emocje biorą górę nad rzeczowością :)

Starłem się ostatnio na face'ie z pewną znakomitością.
Pierwsza korzyść już jest. Liczba odsłon na moim blogu gwałtownie wzrosła. Dziękuję, Panie Znakomitość!
"Starłem się" - oznacza, że facet zrobił mi swoją ostrą, jak brzytwa szpadą, kółko na czole, a na tyłku  wyciął mi znak Zorro, tak, że pupa prześwituje. Widziałem w lustrze, słowo honoru! Wyglądam teraz, jak sierżant Garcia, tylko z mniejszym brzuchem.

Zaszczyt starcia zawdzięczam Czcigodnej Gospodyni salonu.
Prowadzi go pewna moja miła, zacna i mądra znajoma. Pan Znakomitość podkreślił kilka razy, że robi to tylko z szacunku do niej. 
Inaczej pewnie przeszedł by przeze mnie, jak przez powietrze.

Przypomniało mi się parę starych filmów o jeszcze starszych czasach. I pięknych animatorkach kultury, które przyjmowały ludzi ciekawych i wybitnych a także jakichś fajtłapów, z litości, a także w nadziei, że "coś w nich jest" i czasem powiedzą coś ciekawego. Bo ludzie wybitni, zostawieni sami sobie, w końcu też będą "o tym samym" i zaczną przynudzać.

Ludzie ciekawi mieli wówczas motywację, żeby prezentować swoje pawie ogony przed śliczną i umiejącą słuchać gospodynią a gdy jakiś filip z konopi się wyrwał, jej autorytet i takt zapobiegał najgorszemu.

No i proszę! Mnie się to przytrafiło!

O co poszło?
"To długa historia".
Krótko, czy długo? 
A no tak. Znów się głupio pytam.

No to w punktach, może mi się uda?

1. Uwagi tradsów

Najpierw czereda tradsów robiła idiotyczne uwagi o Rekolekcjach na Stadionie Narodowym, prowadzonych przez ojca Johna Bashobory w obecności 
ordynariusza miejsca, arcybiskupa Henryka Hosera.

Czcigodna Gospodyni napisała na ten rozsądną relację.

Uwagi tradsów - przykłady
- zaniepokojone pytania o post eucharystyczny uczestników - to wersja light.

- Hard? Pogardliwe  - "litości" - w znaczeniu - "taki piknik na Stadionie! Co to ma być?", 

- "Rozsądne"? - linki do rozważań - spekulacji jakiejś zawziętej siostry zakonnej, która "wątpi, ma obawy" itp.

Jednym słowem,  z jednej strony - wydarzenie, może nie epokowe, ale radosne i optymistyczne,  BOŻE zgromadzenie. 

Z drugiej? "Oni",  "prawicowi", "nasi", "bywalcy pewnego salonu". 
Uwagi - jak hejterów z onetu. W lepszej formie, bo bez obelg. Ę i ą. Jak kiedyś na Frondzie. Brrr.
Ten sam styl. Ta sama atmosfera wydziwiania. Jak jakaś straszna, zakaźna choroba naszych czasów.
Nie potrafią zepsuć "nam".  Do końca nie, ale trochę  - tak.  

Ale sobie na pewno. "Oni" tak mają. 
"Katolicy teoretyczni".  Faryzeizm z dłuuuugą Tradycją.

Co ja tu wygaduję? 
Emocje? Nie na miejscu?
Czyżby?
To proszę mi uzasadnić, żebym się nie denerwował!

2. Bezowocne moderowanie Gospodyni

Gospodyni z godną podziwu flegmą tłumaczy to wszystko, jak dzieciom.
Ja, fakt, tyle cierpliwości nie mam. Nóż mi się otwiera w kieszeni.
Aaa tam! Po prostu - chole.a mnie bierze. To tylko notatnik. W regularnym wpisie bym tak nie napisał.

3. Zjawia się Pan Znakomitość. Wyważony, konkretny komentarz

Nie zauważa atmosfery psucia, znanej mi z niektórych żałosnych dyskusji, ile diabłów katolickiej moderny posoborowej zmieści się na łebku od szpilki.
Robi dość banalną uwagę, jednym palcem na smatfonie, w windzie.
Cytuję in extenso:
"Wydaje mi się, że na czas Mszy można było zamknąć stoiska z kiełbaskami itp"
Właściwie uwaga słuszna, niewinna i konkretna. Budzi podziw wstrzemięźliwością, flegmą i rzeczowością. Na tle tego głupiego acz eleganckiego trollowania - ewerest. Daję like'a.

4. Co jest na dnie? (patrz - "Pani Twardowska")

Ale jednak coś mnie nurtuje.
Bo po zastanowieniu, jest tu jakiś fałsz. Znakomitość daje wsparcie, (nieświadomie?) tradsowskim trollom. Dodatkowy argument. Rzeczowy. Rozstrzygający?

A kontekst? Nie widzi tego? On?
Próbuję odpowiedzieć w sposób wyważony, ale chyba ten diabeł z dna diabeł mnie podkusił, żeby trochę go zaczepić.
Bo "ma rację", ale "nie do końca".
Oto mój komentarz. "Żartobliwy, z nutką ironii".
To jest klasa komentarza. Zamiast "litości" - coś konstruktywnego.Za rok proszę przypilnować. W końcu ma Pan jakieś wpływy na bary z kiełbaskami?
No właśnie. Ostatnie zdanie było jednak ryzykowne. Nutka ironii może być odczuta "na granicy zażenowania."

Potem już poszło.

5. Koniec żałosny.

Mimo mitygującej postawy Gospodyni, która anielską dobrocią zaskarbiła sobie moje względy na zawsze, zostałem starty w proch.
Nie wymagajcie ode mnie cytatów. Nie jestem masochistą. Sami sobie prześledźcie!

Tym niemniej, moim  - "prostego człowieka" - zdaniem,  Znakomitość wzięła, koniec końców, stronę "faryzeuszy". I przyjęła pełną wyższości postawę pouczania, jak myć ręce przed jedzeniem.

6. Doświadczenie. 

Moje, moje.
Flegma i wstrzemięźliwość mają swoje granice. Znakomitość może też wyjść z nerw. I "rzeczowo" zrobić dziurę na tyłku. Baaa.
Ale, ale - wtedy żadne "tradsowskie przepisy mycia rąk po powrocie z miasta" nie pomagają. 

Emocje decydują!

PS

7. Eppur si muove...

 Już z bezpiecznej odległości, sierżant Garcia się odwinie:
Jak się jest takim akuratnym w sprawie "mycia rąk" - to się powinno napisać:
"podczas Mszy Św."
Palec się ze smartfona omsknął? Aaaa?

wtorek, 2 lipca 2013

Glossa do tekstu "Pojednanie Polaków i Ukraińców"

2 lipca, Gazeta Polska Codziennie.

Glossa do tekstu "Pojednanie Polaków i Ukraińców" oraz do komentarza Dżeffa

Motto: Czy możesz wypowiadać się o sprawach, o których sam przyznajesz, że nie masz pojęcia? Czy to uczciwe?
Dżeff, mój ukraiński przyjaciel i brat w wierze katolickiej.

Muszę o tym pomyśleć. Czy mam prawo? Muszę się doinformować.
A wiadomości w "sprawie wołyńskiej" nadchodzą coraz gorsze. Fakty!

Np. Andrej B. napisał na portalu Niezależna.pl coś w rodzaju listu do swoich rodaków - Ukraińców (cytat za GPC)

Cel mieliście jeden. Mordować. Był już luty 1945 r. Polacy przygotowywali się do wyjazdów do Polski, a mimo to mordy trwały. Potrafiliście napadać na pociągi, które oczekiwały zezwolenia na wyjazd. To było coś więcej niż chęć oczyszczenia ziemi ukraińskiej z ludności polskiej. To było zwykle zabijanie. Wśród mordowanych były rodziny mieszane polsko-ukraińskie. Nie było litości nawet dla nas. Z jeszcze większą zawziętością próbowaliście ustalić, kto jest pochodzenia ukraińskiego, aby "pożegnać",  a raczej zabić. (...)

Dżeff wytyka mi, że "nie mam pojęcia". No to zwracam uwagę na takie świadectwa. To wprawdzie tylko anonimowa relacja. Może to polski agent wpływu? 
No i ta wzbudzona przez Dżeffa wątpliwość: Dlaczego Kresowiacy tak się uwzięli na swoich ukraińskich Braci?
Kłamią? Uprawiają czarna propagandę? Grają trupami?

100 tys. czy 60 a może 12 tys, w tym większość to żołnierze AK, jak twierdzi pewien Ukrainiec na rp.pl?
A po stronie Ukraińskiej 2 tys. czy więcej? Czy te mordy po obu stronach miały zasadniczo ten sam charakter i właściwie nie ma o czym mówić, trzeba się po prostu jednać? Wybierzmy przyszłość?

Zanim będę kontynuował dyskusję, muszę się doinformować. Tylko nie jestem pewien, czy informacje, które dodatkowo uzyskam, zmienią moją optykę. 

Co do odrazy wobec wobec ludzi, którzy zaplanowali, wydali rozkazy i dopilnowali, żeby dziesiątki tysięcy niewinnych Kresowiaków zostało w okrutny sposób zabite, mam nadzieję, że ją z Dżeffem podzielamy. On ją odczuwa z wielkim bólem dodatkowym. Bo zbrodnia brata rodzonego boli bardziej, niż zbrodnia brata ciotecznego.

Poczekam również na obiecany "poważny" tekst Dżeffa.
Mam nadzieję, że będzie to tekst dla takich, jak ja. Słabo poinformowanych o racjach Ukraińców, które doprowadziły ich na skraj piekła.
W każdym razie, słabo poinformowanych z ukraińskiego punktu widzenia. 
Bo "coś" wiem. Jestem średnio oczytany. Mickiewicz, Zdziechowski, Mackiewicz, Jasienica, Miłosz, Konwicki, Sienkiewicz, Rymkiewicz. Też mieli serce dla Ukraińców. Ale to byli Polacy.

Mam nadzieję usłyszeć też o słusznych pretensjach Ukraińców do Polaków.
Które wszakże NIE USPRAWIEDLIWIAJĄ ludobójstwa.
Tu też, jak mniemam, zgadzamy się z Dżeffem, nawet spierając się, czy to było AŻ ludobójstwo.
Ciekaw jestem również, jak się Dżeff odniesie do moich wątpliwości, żeby budować narodowy mit ukraiński wokół organizacji, która popełniła taka zbrodnię?

"Czy to uczciwe"?
A może najpierw trzeba by potępić oficjalnie tę "gorszą połowę" UPA i jej dowódców? 
Odnieść się do piłatowego umycia rąk przez tę "lepszą połowę" (bo to groziło rozpadem armii!)?

Tak, tego nie wiedziałem. Dowódcy UPA, "ci lepsi", stali przed szatańskimi dylematami.
Jak je rozwiązali?
Bo Dżeff pisze tak, że mimo najlepszych chęci, czasem gubi się dystans do zbrodni i zbrodniczych zaniechań. Czy to tylko wyjaśnianie przyczyn, czy też jednocześnie bagatelizowanie skutków i rozgrzeszanie?
Pamiętajmy bowiem. To jest dyskurs o POJEDNANIU, nie o racjach Ukraińców.
Zbrodniarz też ma swoje racje. Na przykład zamordowany (albo jego dziadek/ojciec/matka/brat) był złodziejem, krzywdzicielem a nawet polskim nacjonalistą (osadnikiem wojskowym).
Tłumacząc "ukraińskie racje" łatwo można wpaść w dwuznaczność i osiągnąć skutek przeciwny do zamierzonego. Zacząć usprawiedliwiać zbrodniarzy.
Jeśli chodzi o mnie, ja wiem i pamiętam, z kim dyskutuję. Ale nie wszyscy Jego adwersarze są w tej samej sytuacji. 

Drogi Bracie,
Czekam, wyrażając solidarność z Twoim bólem. I wyznając, że podzielam go zapewne w niewystarczającym stopniu, ponieważ moi "bracia rodzeni" nie otrzymali dotąd wystarczającego zadośćuczynienia.
Niech Bóg będzie z Tobą.
Kris