wtorek, 23 sierpnia 2016

Czytelnictwo KR

Auchan Łomianki, 14 sierpnia 2016 (i później) , Cafe Nero(i gdzie indziej, nie ma lekko, od razu się nie da napisać), przy długim, konferencyjnym stole, przy dźwiękach  country,  stanowiących legalny zestaw kawiarniany. Dla mojego starego ucha – miły
Fajny ten Auchan Łomianki. Chyba najsympatyczniejszy ze znanych mi centrów. Jakiś swojski. Nie wiem, jak tam sklepy. Mało bywam. Towarzyszę. Ale człowiek, który ma tu spędzić godzinę lub dwie i nie nudzi się ze sobą, może tę chwilę spędzić dobrze, owocnie, miło. Stosownie do swoich potrzeb. Teraz leci jakiś fajny blues z zestawu, też nowoczesny, klubowy, można słuchać a nie podrygiwać. Ale zanim zdążyłem to odnotować, facet mocno przyśpieszył i zaczął mnie rozpraszać, chyba zacznę nosić słuchawki…

Czytelnictwo KR pod lupą

Czytałem niedawno (ale w gazecie, nie w książce), że czytelnictwo w Polsce w ostatnim czasie znów spadło. Procent ludzi, którzy w ciągu minionego roku przeczytali przynajmniej jedną książkę spadło z ponad czterdziestu procent do ponad trzydziestu. O kolejnych kilka punktów procentowych.

A to oznacza, że prawie siedemdziesiąt procent społeczeństwa nie czyta prawie w ogóle. A ja nie mam na to żadnego wpływu.

Gośka zaś postanowiła zrobić coś dla czytelnictwa i ogłosiła fajną inicjatywę nafejsie:
Grupa czytelnicza Sprytny Czytelnik. Przeczytać jedną książkę a uzyskać punkty za kilka.

Jako nałogowy mól książkowy, zaproszony do tego ekskluzywnego klubu sprytnego czytelnika, ja, ostatnia, czytelnicza gapa, ogłaszam niniejszym swoją czytelniczą klapę. Nie wyrobię się!
Ileś tam punktów trzeba zarobić, a ja nie zdołam ich zdobyć! Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko oświadczyć, że mieszczę się w tych trzydziestu kilku procentach. Na razie zdobyłem 24 na 52 wymaganych (jedna książka na tydzień - wyśrubowane wymagania wobec średniej poniżej 1 punktu :) ).

Oto moja lista:

Paweł Lisicki. Kto zabił Jezusa?  Prawda i interpretacje, Wydawnictwo M, 2013.
Punkty:
1.Autor - Mężczyzna – 1, 11. Polak – to 2, 18 –Książka ma 376 stron – to 3, 24 – Czytałem naprawdę długo, wreszcie skończyłem – to 4, 29- Oparta na prawdziwej historii, co zostało udowodnione – patrz tekst niżej.  – to 5, 43. 50. w tytule jest Imię Jezus – to 6.

Autor, długoletni redaktor naczelny (Rzeczpospolita, Uważam Rze, Do Rzeczy), z zawodu prawnik, napisał solidną apologetykę wszystkich Ewangelii na raz. Nie wiedziałem, ile polemik napisano w tej sprawie! Zostałem znów umocniony, jak wspaniale się broni Prawda!

Żeby uzyskać taki pokrzepiający rezultat, musiałem jednak przebrnąć przez historyczno-kulturową, zawiłą, specjalistyczną i drobiazgową argumentację prawnika – pasjonata teologii i ... sakramenckiego tradsa, któremu teraz „nasz papież” się nie podoba.
I czytałem to chyba rok. Nie wiem, czy to się w ogóle liczy do roku 2016? Skończyłem pod koniec stycznia…

Ta książka - to dla mnie dodatkowy dowód, że świetni analitycy niekoniecznie muszą mieć teologiczną intuicję nie tylko litery (jakby tego głęboko nie interpretować), ale i ducha Ewangelii , a właściwie Ducha.
Jest także świetnym, bo naukowym, dającym do ręki (a właściwie – na półkę, kto to spamięta i zdoła odtworzyć z pamięci?) potwierdzeniem prawdziwości Ewangelii.
na szczęście takich potwierdzeń nie brakuje i dla tych, którzy nie mają cierpliwości do takich cegieł.

Na przykład o wiele prostszydo przyswojenia jest przypadek pewnego prokuratora z filmu z serii "Czy Bóg istnieje”, opartych na faktach (w TV Trwam a nawet - w "dobrych kinach"). 

Otóż ten człowiek, zeznał w sądzie, że jako prokurator i człowiek niewierzący, postanowił potraktować Cztery Ewangelie, jak zeznania w sprawie Jezusa. Słyszał różne zdania negatywne na temat Ksiąg (że są sprzeczne i zawierają niewiarygodne relacje o dziwnych faktach) i postanowił zrobić prywatne, prokuratorskie śledztwo. Profesjonalna analiza Ksiąg nie tylko wykazała, że nie ma tam właściwie żadnych sprzeczności, ale wprost przeciwnie: że zawierają one rzetelne zeznania,  świadków, z jakimi często się spotykał w swojej praktyce. „Sprzeczności”, jakie są tam zawarte, (np. szacunki liczebności zebranych ludzi itp.) są normalną rzeczą w każdym śledztwie i wynikają z naturalnych różnic  ludzkiej percepcji tych samych zdarzeń, takich, jak źródło zdobycia przez świadka danej informacji (naoczny świadek, czy „pośredni”), naturalnych luk w pamięci, odmiennej wrażliwości na różne aspekty przeżywanej rzeczywistości.

Uważna analiza porównawcza zeznań nie tylko nie wprowadza żadnych istotnych wątpliwości co do relacjonowanych przez czterech różnych świadków wydarzeń, lecz pokazuje charakterystyczną dla prawdziwych zeznań  ich cechę - wzajemnie uzupełniającą funkcję jednego "zeznania" - Ewangelii wobec drugiego. Prokurator podaje przykłady. Jeden Ewangelista opisuje pewne wydarzenie dokładnie, podając szczegóły (co świadczy prawdopodobnie o tym, że był naocznym jego świadkiem). Inny, mając widocznie relację o nim od kogoś innego, podaje je w formie nieco uproszczonej ale jednocześnie ta pośrednia relacja jest wartościowa bo reprezentuje inny punkt widzenia, potwierdzając rzetelność relacji naocznej. Obie relacje wzajemnie się uzupełniają, dzięki czemu wiemy o tym wydarzeniu nie tylko, że musiało nastąpić, ale również wiemy o nim więcej, niż gdybyśmy czytali którąkolwiek, ale wyłącznie jedną relację.

No i „oczywiście”, pointa historii jest taka, że ów prokurator musiał wyciągnąć z tego wniosek. Jaki wniosek? No cóż. Tego już nie powiem. Bo on wcale go nie musiał wyciągać. I nie miało to już znaczenia dla wagi jego świadectwa. Każdy musi wyciągnąć swój własny wniosek.

Melchior Wańkowicz. Królik i Oceany i inne reportaże.
Punkty: 23. Miałem przeczytać w szkole ale się nie udało (bo ciężko było dostać, a i zawartość dla licealisty niełatwa), 28. Była na pewno bestsellerem w PRL (wszystkie jego książki kupowało się albo spod lady, albo wystając w tasiemcowych kolejkach. Mnie udało się kupić jego Karafkę Lafontaine'a, czyli swoisty literacki manual, jak pisać reportaże.

W tym samym, mniej więcej, czasie furorę robił inny literacki podręcznik „jak budować narrację literacką” – dwutomowa cegła Stanisława Lema „Fantastyka i Futurologia”.
Nie interesowałem się literaturoznawstwem tylko literaturą, ze szczególnym uwzględnieniem fantastyki, więc nie tylko kupiłem (nie spod lady- upolowałem w księgarni).
I jak to z Lemem, przeczytałem nawet tę cegłę! Uzyskując świadomość literaturoznawczą na przykładzie literatury s-f. Nieco później  pytałem znajomą studentkę polonistyki, czy Lem jest w programie studiów. Przecież to prawdziwy profesor literatury, a nie tylko „pierwszorzędny pisarz drugorzędnej literatury”. Ależ skąd.
Ostatnio znalazłem książkę – pracę doktorską  o Lemie z tamtego okresu. Uznaje ona ten aspekt twórczości Lema.
A więc - co do percepcji Lema - literaturoznawcy - w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych: wprawdzie studenci – nie, ale doktorzy – już tak. Już wtedy.

Wróćmy jednak do Wańkowicza i jego Królika, czyli – Żony. 
40. Przewodnik turystyczny lub książka podróżnicza. 45. Akcja nie dzieje się w Europie. Ameryka Północna – USA i Meksyk. Wiele tysięcy km, większość stanów, samochodem. Razem 4 punkty.  A z poprzednimi – 10.

Klasyka, fascynujące i pouczające, nie tylko dla lubiących podróże. To historyczna już analiza socjologiczna XX wiecznej Ameryki - rodząca porównanie z Alexis'a de Toqueville'a O demokracji w Ameryce. Toqueville opisywał nowoczesną demokrację. W jej kolebce. Wańkowicz śledził "nowoczesność jako taką" w jej kolebce. Jako Polak demokrację (po polsku) wyssał z mlekiem matki. Natomiast z nowoczesnością Polacy zawsze mieli kłopoty. Bo wysysali oprócz demokracji konserwatyzm (I bardzo dobrze! Żeby nie było, że się czepiam.).
Teraz, jak dobrze się zastanowić, każda reklama telewizyjna i dyskont przy drodze coś mówi o tej „nowoczesności”. Wtedy trzeba było przemierzyć Amerykę, zrobić jej anatomiczny opis. 
Tyle zebranych faktów dotyczących każdego relacjonowanego zjawiska: przemysłu, handlu, usług, życia kulturalnego, akademickiego, politycznego, społecznego! A jednocześnie typowa książka podróżnicza.  Z mnóstwem historii śmiesznych i strasznych, ale zawsze prawdziwych. No może prawie. Przecież koloryzowanie jest prawem każdego twórcy. E tam, zaraz twórcy, Każdy koloryzuje, bo ma przecież większe ambicje niż tylko te szare fakty, które mu się raczą przydarzyć.

Nie było wówczas Googla i Wiki.
Trzeba było przesiadywać w bibliotekach, szperać, wyłudzać, sprytnie i pomysłowo dopytywać. Częściej jednak trzeba było przerywać bezowocną rozmowę, żeby spróbować w innym miejscu. Trzeba było mieć arsenał dyplomatycznych sposobów ulatniania się. Królik zresztą miał swoje zdanie o jakości tej dyplomacji.
Jak się jeszcze miało staranne, klasyczne wykształcenie, szerokie horyzonty i …cierpliwą żonę, zapatrzoną w geniusz męża, mającą i własne ambicje literackie, to zostawało się pisarzem arcydzieł. 

Ta książka to również swoisty pomnik małżeńskiej wierności, bliskości dusz i dojrzałej miłości po wspólnych latach, z wojną w środku życia. Oboje – żołnierze. Ona – w AK i Powstaniu Warszawskim, on – u Andersa. Mnóstwo znajomych w całej Ameryce. Polacy na emigracji trzymają się razem. Ale Polacy z „wyższych sfer”. 
Jesteś na emigracji i chcesz należeć do wyższych sfer? Podtrzymuj kontakty z Polakami. Ci, co takie kontakty pielęgnują – to są właśnie Polacy z wyższych sfer. Niestety.

Książka z taką obfitością faktów, że autor przedmowy skompromitował się, przypinając łatkę tam, gdzie nie było dziury. Nie doczytał, a akurat taki jeden obiekt turystyczny wydał mu się ważny, że w przedmowie go umieścił, jako uzupełnienie. Ale numer! Wydawnictwo do dzisiaj nie zauważyło?

Bronisław Wildstein. Cienie moich czasów. Wydawnictwo Zysk, 2015
Punkty: 30. Biografia, Razem 11 punktów.

Postmodernistyczna biografia sławiąca tradycyjne wartości? Szczególnie polecam ludziom z pokolenia Autora, jak ja. A młodzi? No cóż. Nie podglądają, jak się podsumowuje życie. JUż powinni ciułać składniki. Autor zebrał imponującą ilość. Czynów, rozmów i postaci.

Autobiografie rówieśników lub zbliżonych do mnie generacją, jak Wildstein i Jerzy K. (patrz niżej, gdzie rozszyfrowuję nazwisko), ale także wielkich klasyków, jak Józef Wybicki – Moje Życie, inspirują mnie, żeby też coś napisać.  Dla dzieci. Jerzy K. pisał o Ojcu, ale też opisał wszystkich znanych ludzi, z którymi się zetknął, zrobił coś w rodzaju szkicu do autobiografii. Jeśli kiedyś będzie chciał ją napisać. Ale ma trudno, bo ma za wielkiego Ojca.

Wildstein nie jest może takiego formatu pisarzem, jak stary Kisielewski, ale ta książka mnie zachwyciła z innego powodu. Jest o moich czasach, czasem wręcz, jakby o moim świecie. Np. lata siedemdziesiąte (gdy byłem całkowicie zagubiony), i lata osiemdziesiąte - epoka Solidarności (gdy następowało moje przebudzenie).
Wspomnienia, w sensie i faktografii i interpretacji pisane przez intelektualistę i rzetelnego, porządnego człowieka. Który dzisiaj, inaczej niż „autorytety z lat osiemdziesiątych” nie pogubił się (moim zdaniem) i dalej może być uważnie słuchany.
Wspaniały przewodnik po moich czasach. Wykorzystam, gdybym w końcu zaczął pisać swoje wspomnienia.

Elżbieta Cherezińska, Gra w kości, Wydawnictwo Zysk, 2010, str 404
Punkty – 2. Autor – kobieta,  32. Historyczna – Razem z poprzednimi – 13 – trzynaście.

To dla mnie odkrycie, ta autorka. Jej fabularyzowaną monografię - „Legion” – historię Brygady Świętokrzyskiej - oddziału NSZ Bohuna, który przeszedł w całości przez okupowaną Polskę i część Niemiec i Czech do Amerykanów, unikając losu oddziałów akowskich, ujawniających się Armii Czerwonej i których dowódcy szli często prosto pod ścianę albo na Sybir, przeczytałem nie jednym (taki zawzięty już nie jestem) ale kilkoma tchami. 800 stron. Pasjonujące.

No i Wyborcza nawet zrecenzowała. „Źle czy dobrze ale z nazwiskiem”. Legion, nie Grę w kości.
(…)wystarczy powiedzieć, że na czarną legendę NSZ - bo taka istnieje i pewno też nie jest do końca prawdziwa - autorka odpowiada białą. Ma do tego prawo.

Z ostatnim, cztero-wyrazowym zdaniem - zgadzam się. A super-lewicowa recenzentka-krytyczka, nie pozbawiona czepialskiego talentu, czepiała się powieści, jak mogła. Ale nie podważyła żadnych faktów. Wymowa powieści była dla niej za pozytywna  i za bardzo tolerancyjna dla polskiego antysemityzmu. Niesprawiedliwie pozytywna..
Dla mnie to najlepsza rekomendacja. Niemcy ogłosiły dekadę temu koniec pokuty za swoje prawdziwe zbrodnie II wojny. Kiedy my ogłosimy taki koniec za nasze (bardziej lub mniej, raczej mniej – według mnie) prawdziwe zbrodnie II wojny?

Gra w kości, która wyszła wcześniej, ale którą przeczytałem później, potwierdza talent tej pisarki. Pisze fascynująco. A jednocześnie konkretnie, rzetelnie (jej konsultantem  w Grze w kości był wybitny historyk średniowiecza i archeolog, Przemysław Urbańczyk). To nie jest kronika, ale ta wykreowana i opowiedziana historia państwa Chrobrego na tle ówczesnej Europy nie jest sprzeczna z żadnym znanym faktem historycznym. Tak samo, jak Legion. Polska, jako młoda nadzieja cesarstwa rzymskiego, gdy to wielkie państwo – patron miało swoje kłopoty. Aktualne? Sami sprawdźcie!

Artur Conan Doyle. Kilka tomów z serii przygód Sherlocka Holmesa. (Dolina Strachu, Przygody Sherlocka Holmesa, Powrót Sherlocka Holmesa, Pożegnalny Ukłon). Wydawnictwo Algo Toruń 2010 
Punkty: 17. Ponad sto lat od wydania. Książki (a przynajmniej niektóre opowiadania z niej) – ma więcej niż 100 lat. Pierwsze opowiadanie o detektywie wszechczasów – Studium w Szkarłacie - ukazało się w 1887 roku.
20. Opowiadanie poniżej 20 stron.
Tutaj jest wiele krótkich opowiadań.
22. Na książce oparty był film. (Niezliczona liczba filmów i seriali, ale również słuchowisk radiowych. Pierwszy film na podstawie książki Powrót Sherlocka Holmesa powstał  w 1929 roku.  
29. Już kiedyś czytałem. 
Studium w Szkarłacie czytałem czasach szkolnych, korzystając z przebogatej biblioteki swego wujka. Miał dwie ściany swego jedynego pokoju mieszkania na Tamce  w W-wie – całe zajęte przez półki z książkami. Teraz ja też mam takie ściany. W kilku pokojach. 

Nie było wtedy jeszcze meblościanek i trzeba było budować takie półki na specjalne zamówienie. Półki – półkami ale te książki! Różnokolorowe okładki książek tworzyły najbardziej fantastyczne awangardowo- abstrakcyjne arrasy, jakie widziałem z życiu. To nie była instalacja użytkowa pasjonata czytelnictwa, który nie miał gdzie pomieścić swoich zbiorów, kupowanych bez opamiętania po wojnie, w Warszawie, gdzie większość księgozbiorów po prostu spłonęła. 
To była pierwsza koncepcja architektury wnętrz, z jaką się zetknąłem. Zawsze lubiłem czytać, ale ten mój kochany wujek Robert zaszczepił mi (lekkiego? Nie jestem pewien, zapytajcie mojej Żony) fioła na ich punkcie. No i odkrył mi, że mogą być najpiękniejszym  elementem wyposażenia wnętrz.
33. Kryminał. Razem 5, czyli z poprzednimi – już 18.

Wymienione tomy – to nie wszystkie z serii wydawnictwa z Torunia. Tyle udało mi się nabyć okazyjnie za ½ ceny. Reszta serii mi umknęła. Ukazał się teraz wielki tom w nowym tłumaczeniu (i w pełnej a nie okazyjnej cenie – moja żona kupuje okazyjnie odzież i perfumy – ja – dobre książki), który mnie odstręczył faktem, że Dolina Strachu jest przetłumaczona na Dolinę Trwogi (też coś!).
Może ktoś ma do zaoferowania pozostałe tomy z tej mojej okazyjnej serii? Jak nie, poszukam na Allegro, bo to naprawdę uczta.

Jerzy Kisielewski. Pierwsza woda po Kisielu. Czerwone i Czarne 2014.
Punkty: 7. Debiut literacki autora, 36. Zabawna, komediowa. Razem 20 punktów

Zabawna i dowcipna, woda po Kisielu - największym powojennym polskim felietoniście – licząc chyba od I wojny i nie licząc ojca felietonu, Bolesława Prusa (zm.1912), Stefanie Kisielewskim, którego felietony mam prawie wszystkie w trzech grubych tomach.
A jego podstarzałego syna (1951) – to … pierwsza książka. Dziennikarz, który nie ma czasu pisać książek. Ta książka dowodzi, że powinien się sprężyć i wydać przynajmniej bardziej solidną monografię o Ojcu! Jakieś aluzje świadczą, że zdaje sobie z tego sprawę, a zawartość pierwszej, z kolei dowodzi, że bardzo dobrze się czuje w świecie znakomitości. Ale nie wystarczy towarzystwo znakomitości. Trzeba im dorównywać. Do dzieła, panie Jerzy!


Sławomir Bagieński, Sławomir Cenckiewicz, Piotr Woyciechowski - Konfidenci, Editions Spotkania, str 704
Punkty: 3. Przynajmniej dwóch autorów. 43. Naukowa lub popularnonaukowa, 48. Ma tylko jedno słowo w tytule, 52. W tytule jest słowo obcojęzyczne. Razem cztery z poprzednimi – 24  
Przeczytałem całą, ale nie wszystkie notki i przypisy. To poważna, źrółowa praca naukowa z dziejów podłości i zbrodni. Naukowa, sine ira et studio, ale przecież nie pozbawiona miłości. Do prawdy. Bo nauka bez miłości do prawdy jest tylko pseudonauką. Staje po stronie ofiar a nie ich prześladowców.
I jeśli jesteś sceptyczny wobec zwolenników lustracji, koniecznie przeczytaj.
--------------------------

Tyle do sierpnia udało mi się zaliczyć. Reszta to czytelnictwo gazet (Gazeta Polska Codziennie) i czasopism: tygodniki (wSieci, Do Rzeczy, Gazeta Polska, Plus-Minus) i periodyki (Kurier Wnet, Arcana, sporadycznie już, bo oczy wysiadają: Opcja Na Prawo, Nowe Państwo/Niezależna, czasopisma religijne: o ojcu Pio, Egzorcyzmy).

Na swoje usprawiedliwienie dodam też, że nie spocząłem na laurach, chociaż nie mam raczej szans na zdobycie puli 52 punktów. Oprócz czytania trzeba jeszcze "coś robić", mimo emerytury.
Teraz zdobywać punkty - trzeba czytać naprawdę "sprytnie". Żadna kolejna pozycja historyczna nie da już żadnych punktów. Czas na poezję, książki cudzoziemców o Polsce, literaturę obcojęzyczną itd. Muszę opracować plan zdobycia nowych punktów!

Aktualnie jestem w trakcie czytania jednocześnie kilku książek:
Tim Morris Filozofia dla Bystrzaków. (1 punkt do zdobycia 39.Poradnik): Czytam po kawałku. Ale porządkuje chaotyczną wiedzę filozoficzną, co zaczyna ją czynić użyteczną! To lepsze niż dwa tomiki z historii filozofii współczesnej (…) lub nawet kawałki (nie do końca przeżute) z Ingardena (Książeczka o człowieku). Konkuruje nawet z filozoficzno-popularną twórczością wspaniałego mnicha – żołnierza – pilota i sowietologa ojca Józefa Innocentego Bocheńskiego.
I koresponduje z moimi ulubionymi pozycjami filozoficzno-teologicznymi: Pamięć i Tożsamość (wiadomo Kogo) i Chrześcijaństwo po prostu, C.S.Lewis. Ten ostatni lepiej niż Morris wyjaśnia skomplikowane kwestie moralno-etyczne. Polecam każdemu, również (a może zwłaszcza) niewierzącemu. No i jeszcze trzeba wspomnieć o Johnie Eldridge’u, z jego natchnionym przekazem chrześcijańskiego sensu męskości (i kobiecości, ale tego nie przyswoiłem)

Sergiusz Piasecki Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy. (bez punktów - strata czasu :()W miejsce Sherlocka. Literatura użytkowa, ale nie niskiego lotu!

George Chesterton Ortodoksja (Od biedy można uznać pkt. 12 Chesterton był wielkim polonofilem, ale nie wiem jeszcze czy dał temu wyraz w tej książce, jak przeczytam, to się okaże). zacząłem. Fascynujące, ale trzeba czasu, żeby to przetrawić. Nie można za szybko)

Leopold Tyrmand U brzegów jazzu. (Bez punktów.  Chyba, że uzna się Jazz City, jako nazwę miasta. Bo jazz to w końcu muzyka par excellence miejska, nieprawdaż?
)

Przeczytałem słowo wstępne … Stefana Kisielewskiego, który zaskoczył mnie połączeniem talentu felietonisty, kompetencji muzykologa i kompozytora oraz pasji konserwatywnego publicysty,  sławiącego wielką karierę muzyki czarnych niewolników jako inspiracji dla całej muzyki dwudziestego wieku).

Bohdan Cywiński Cywilizacja Wschodu  (bez punktów)
Przeczytałem rozdziały o Rosji  i prawie cały rozdział o Ukrainie. Polecam. Moja wschodnia ignorancja zaczyna się nieco zmniejszać. Czytając ją, myślę o pewnym swoim ukraińskim bracie. Ale to strasznie gruba cegła i trzeba się wczytać.

Zdzisław Krasnodębski. Już nie przeszkadza. (bez punktów)
Eseje polityczne. Leżą przy nocnej lampce. Jak mi żona nie gasi światła, to czytam po troszeczku.
Przeczytałem jeszcze trochę literatury stricte konfesyjnej,  jej nie podaję. Jest poza konkursem. A raczej czytam ją "na inny konkurs". :)



środa, 15 kwietnia 2015

Czytając poezję (której przecież nikt nie zje)

Mam kolegę. Ale nie widziałem go jeszcze na oczy.  Wszystko przed nami. Poeta.
Na razie śledzę jego życiorys, który on pisze mową wiązaną.
Ostatnio jednak, po przeczytaniu wierszy z ostatniego tomiku, ja napisałem do niego list.
Prozą.

Trochę mu kadziłem, ale w sumie pisałem szczerze. Chyba, że ktoś powie, że podstawiam nogę, gdy pegaza kują (już chyba podkuli). Niech mówi. Tu jest tylko silva rerum porerum.
Upoważnił mnie do opublikowania mojego listu. Wyciąłem tylko najbardziej osobiste fragmenty.

Drogi Poeto,
Pisałem ten list długo (...)
Balladę o Genku przeczytałem jednym tchem. Odkryłeś nowy gatunek literacki: reportaż poetycki z elementami obserwacji uczestniczącej.
Ale nie tylko Genek!
A … dlaczego Genek? Tak mówią na Podlasiu? Twardo? Jak na północnym Mazowszu? Bo ci mówią twardo, ale chyba mówią Gienek. Muszę spytać żony.

Twoja poetyka – oryginalna i … tradycyjna. Zaświatnia i posępnia, ale też ku wiośnie i ku jesieni, i na peronie, i tam, gdzie zasięg nie sięga i tam, gdzie się łańcuszek medalika zaplątał. Tobie też? Mnie – różaniec się czasem plącze… I to jest też materiał na wiersz?! Ach ci poeci!
Poetyka … dzisiejsza-niedzisiejsza, zanurzona w świecie leśmianowo – mickiewiczowo – dziadowskim- lemingowatym-moherowatym.

Własna. „Mały Pan L. z pustej dorożki”  – pisał baśniowo - thrillerowe erotyki.
Znasz ten wic (chyba Franza Fishera)?
W mojej interpretacji: Przyjechała pusta dorożka. I wysiadł z niej wielki Leśmian.
Ty – też erotyki! Aż Ty! Ja Ci dam jagody, maliny! Ale może … „głodnemu chleb na myśli” a Ty nie wiesz o co chodzi?
No dobrze, niech będzie. Baśniowe, ale mnie bliższe, bo ja sobie Ciebie wyobrażam, jako podmiot liryczny. I domniemywam sytuacje – inspiracje. Współczesne każdym szczegółem, który jest materiałem do poetyckiej inwentaryzacji gadżetów przełomu wieków XX-XXI.
Równie plastyczne, ale jakieś bardziej swojskie, „reportaże na żywo” z cichych z d a r z e ń  leśnych albo ze spotkań „na przystanku PKSu”, jakby z Kelusa, szeptane nie do mikrofonu, do ucha.

Poetyckie sito dodaje (musi! Inaczej nie jest tym, czym być powinno!) dramatyzmu, głębi, sensu… Ze zwykłego, „podłego”,  „szarego” życia powstaje opowieść z innego wymiaru, w który nas przenosi geniusz poety.

Załączony „ekologiczny bonus” (czyli folder ekologiczny "eko przyjaciel", w którym publikuje Janusz przyp.Kris)  kojarzy całe Twoje przedsięwzięcie poetyckie z najlepiej pojmowaną „promocją”, zachętą do zwiedzania Podlasia i Kujaw.
Poezja użytkowa ale jednocześnie coś w rodzaju pamiętnika, pozwalającego z czasem (trzeci tomik!) poznać Cię lepiej, dzięki dłuższemu towarzyszeniu Ci w poetyckiej drodze. Coś w rodzaju filmu – snu „Być, jak Janusz Andrzejczak!” J

Wiersze - ni to kołysanki ni to straszanki – zadumki, jakby bajki dla dzieci, ale … za trudne, może … , żeby „oni” opowiedzieli dzieciom?
Oprowadzając po ostępach i po nieco krzywych chodnikach ulic …. A więc dla dorosłych.
A tak rytmiczne, że proszą się, aby nauczyć się na pamięć i recytować na imieninach u kulturalnej cioci….
Leśmiana kochałem, ale nigdy nie mogłem na pamięć. Za trudne – nowe słowa i metrum liryki czasem … epickie.

Przecież poezję trzeba recytować nie tylko w teatrze, ale i na imieninach! Albo ukochanej (żonie).
Może Leszek M. napisze muzykę? Chociaż, szczerze mówiąc (nie miej mi za złe), jego „smuteczki” szybko mnie nudzą.
Może lepszy by był jakiś nowy Chyła? No tak, on za bardzo ironiczny i rubaszny. W Tobie nie ma nic z rubaszności. Erotyczno-platoniczny, swoisty patos. Liryczny i dramatyczny. To może  … hmm… wręcz Konieczny ze swoją Demarczykówną?

Poetycki zielnik, oszczędny, żeby smaku nie popsuć. Kosaćce. K o s a ć c e. Zajrzałem. Zapamiętać to ładne słowo! Nie wiedziałem, że widziałem. Czy ty dobierasz rośliny (i innych bohaterów poetyckiej fabuły) po nazwach, czy samo tak Ci wychodzi???

Fauna rzekotek, kumaków. No i spécialité de la maison – ptaszki. I to trochę inne niż z ptasiego radia (postarałeś się, żeby było coś innego?), nie tylko drozd, kos i słowik ale i rycyk, czeczotka, lotnik i … bataliony. Atmosfera z zadumanej staje się prawie bojowa? Trzeba zrobić przypis. Spokojnie, to tylko nazewnictwo przyrodnicze!

Ludzie, naszkicowani mową wiązaną, ale nie jako płaskie karykatury. To trójwymiarowe, konkretne, ale nie dosłownie, mistyczne byty z zamgloną głębią. Prześwietlane wzrokiem poety. Jest obok, brat łata, brat poeta, nie patrzy z góry, patrzy w oczy, z półuśmiechem, często przez łzy.

Ballada?
Pani nie zabija ale opuszcza (zniechęcona) i strąca na dno piekła. I nie Pana tylko dziada.
A pointa - niepoprawna – jakaś szacowna, starodawna. Ze średniowiecznych śpiewek przy gęślach. Z ewangelicznym morałem. Wstąpił do piekieł, trzeciego dnia zmartwychwstał…

I tak sobie medytujemy (poeta i ja) przy dźwiękach rajśpiewu, (w międzyczasie on sprawdza w pamięci albo staranniej, w zielniku,  kluczu, nie wiem J). Bo wiersz, jak każdy końcowy efekt sztuki kul… ups! poetyckiej kontemplujemy po zakończeniu procesu. Podczas – ciężka praca!

Co za mieszanka – Cudo - w głowie się kręci!
Szukasz Piękna, , żeby się nie marnowało.
Samo, w tych głuszach udekorowanych z lekka tym leśmianowskim … Nie! andrzejczakowskim rajśpiewem…(sprawdziłem, że rajśpiew naprawdę oryginalny i …wlazłem do Twojej szuflady).

Żeby się nie marnowało...Jakże to mi bliska postawa! Ale pociecha jest taka, jaką miał gotycki budowniczy katedry Notre Dame. Każdy załomek gotyckiej arkady, do którego nie miało szansy przez lata, stulecia dotrzeć oko ludzkie był wykończony z tą samą starannością, co królewska galeria. „Bóg wszystko widzi” mówił sobie dawny rzemiecha w ciżemkach i czepcu. Widzi więc i to piękno, którego zagubienie w leśnej głuszy chcesz wydobyć dla nas.

Ufff!

Dawno nic nie pisałem, to sobie pobredziłem o poezji…
Twój Kris




piątek, 3 października 2014

O pysze, czyli silva rerum par excelence...

1. Komunikat

Jestem ciągle gdzie indziej. Ale ponieważ stan prowizorki, jak zwykle, się przedłuża, moi redaktorzy zniknęli, a moi goście zaczynają się odzwyczajać od bywania u mnie, postanowiłem otworzyć mój szewski "warsztat" choćby po to, żeby można było zachodzić.

Zapraszam. Help jorself.

2. Krótka notatka - zagajenie, jako eksperymentalna forma silva rerum par excelence.

Skomentuję "krótko" (zobaczymy, jak mi pójdzie)...
a) ostatni program J.Pośpieszalskiego "Warto rozm..." ups... "Bliżej", czwartek, 2 października 2014, TVP Info.
b) o komentarzu W.Łysiaka w ostatnim "Do rzeczy"

ad. a) "Bliżej".
O Powstaniu Warszawskim. Dwóch na dwóch. "Młodzi kontra" ...  Starzy. Sami swoi.
Piotr Zychowicz i Sławomir Cenckiewicz, chociaż ten ostatni, już jako  młody, dobrze zapowiadający się profesor, a regularny doktor hab.

Po drugiej stronie - profesor Jan Żaryn i Maciej Pawlicki, filmowiec. twórca telewizyjny i projektant świetnych "eventów polskich".

Zychowicz obstaje przy swojej narracji "Obłędu", jednocześnie posuwając się nawet do jeszcze bardziej ryzykownej "metafory":
Powstanie wybuchło dla pijaru?
 Co do faktów, kontekstu, oceny ludzkich i materialnych strat- nie ma sporu. Spór jest o to, co począć z tym nieodwracalnym faktem?
Zychowicz i Cenckiewicz, zdają się lekką ręką sprowadzać Powstanie do czegoś w rodzaju przykładu "jak nie należało postąpić".

Pawlicki miał wypowiedź mądrą, wartą przytoczenia. Cytuję z pamięci.

Nie chcę polemizować z tak fachowymi historykami, co do faktów i kontekstu. Jednak uważam za nadużycie przyjmować postawę (...hmm, tu użył świetnego sformułowania, którego teraz nie pamiętam dokładnie - nadwiedzy?, ale sens się sprowadzał do ... przyp.KR) wszechwiedzącego.
Wiemy "co było". Ale nie wiemy "co by było, gdyby". Wiemy, że to była wielka tragedia, że zginęło wiele ludzi. Ale nie wiemy czy by nie zginęło jeszcze więcej ludzi.

Wolno rozważać wszystkie za i przeciw, wolno krytykować i medytować, wolno się spierać. Ale nie wolno ustawiać się wobec bohaterów tamtych wydarzeń w roli sędziów.

Koniec tego niby - cytatu, co do którego nie gwarantuję, że jest wierny, a nawet, że nie zawiera autoprojekcji poglądów piszącego te słowa.

Kluczem tej notatki jest pycha. Czy to widać?

ad 2 - Mistrz Łysiak:
W ostatnim Do Rzeczy Waldemar Łysiak przyłożył bardzo mocno - leżącemu. Czyli pewnej gazecie, o której nie wspomnę.
Jak wszystkie jego felietony - i ten również - zdyszany, pełen epitetów, cytatów i przywołań - przeciwników i sojuszników - a nade wszystko, emanujący specyficznie łysiakowym tonem, pełnym wyższości i samozadowolenia (?).
Mój telefon wręcz się przegrzewał od podziękowań płynących z całego kraju, a także z USA, Kanady, Australii i zachodniej Europy.
Tematem był "oczywiście" nasz (nie Jego) stosunek do Ukraińców i Rosjan.
No i "oczywiście" naprawdę niewartemu wzmianki tekstowi pismaka z wiadomego medium, mistrz Łysiak poświęca cały felieton, racząc nas "przekonywaniem przekonanych" o nędzy duchowej tegoż. I przytaczając peany jakichś komentatorów na swoją cześć.

Oprócz tego jednak skrytykowała Łysiaka ...
(choć bez wyzwisk) rozmaita "prawica" (TV Republika i Bronisław Wildstein osobiście, etc.), uważająca, że polską racją stanu jest wspieranie Ukraińców i przymykanie oka na ich nienawiść wobec Polski większą niż antypolskie resentymenty Rosjan.
Tej krytyce Łysiak poświęcił dosłownie dwa przydługie zdania. Jedno przytoczyłem. Drugiego już nie zdzierżyłem. Kiedyś Łysiak postąpił podobnie z Radiem Maryja, polemice z którym poświęcił wielokrotnie mniej miejsca i mniej rzeczowej krytyki ("nie chce mi się ...") niż różnym Lisom. Takie proporcjum.

Skoro argumentacja rozmaitej "prawicy" nie jest godna odpowiedzi  Mistrza, a nawet tej odpowiedzi - zapowiedzi, to i ja, niebożątko,  nie będę argumentował (w odpowiedzi Mistrzowi).

Niech sobie Mistrz pozostanie w swoim błogim samozadowoleniu.
Powiem tylko tyle (wdrapując się na kamyczek polny): popieram Ukraińców w ich dążeniu do wolności. Tak, jak solidaryzowałem się z takimi dążeniami Węgrów, Czechów i Słowaków, Litwinów, Czeczenów,  Łotyszy, Estończyków i Gruzinów. A także Mołdawian. Co nie oznacza, że jestem skłonny zapomnieć o zbrodniach niektórych przedstawicieli, niektórych tych narodów  na Narodzie Polskim. Ich aktualna "nienawiść wobec Polski", nawet, jeśli jest, nie ma tu nic do rzeczy. Raczej jest od rzeczy.
Uważam to za postawę par excelence polską. I jestem z tego dumny. Nawet, jak mnie zestawią z jakimś pismakiem.
Cieszę się, że wśród polskiej rozmaitej "prawicy" są ludzie, którzy myślą podobnie.
Dixi.
---------------------------------------

Czy ta pycha to jest, czy jej nie ma? Czy to aby nie ona nam bardziej przeszkadza, niż domniemana  głupota rozmaitej "prawicy" ?

Jak sądzisz, Miły Czytelniku?

wtorek, 6 maja 2014

Płytki i niedouczony

Ale kto?
Polski katolicyzm czy Jerzy Stuhr?

Tylko chwila. Muszę to odnotować
Polski katolicyzm jest płytki, niedouczony i fanatyczny (...) Rozmawiałem z Roberto Benigni i powiedziałem, że nie mógłbym w Polsce nakręcić takiego filmu, jak Życie jest piękne. A on: "Mieszkasz za blisko Auschwitz"...
A więc on nie może nakręcić takiego (dobrego?) filmu, który umie śmiać się z Holocoustu, bo polski katolicyzm jest płytki, niedouczony i fanatyczny?

Ileż to atramentu wylano nad tym "płytkim, niedouczonym i fanatycznym katolicyzmem"!

Ilu "mędrców" się z tym mierzyło!
Wieszczyło klęskę kardynałowi Wyszyńskiemu w jego inicjatywie odnowienia Ślubów Jana Kazimierza. Ach ta polska, babska, dziecinna maryjność!  
Pół episkopatu miało wątpliwości! Ale mieli pokorę, głębokiego ducha wspólnoty i służby.
Niech prymas zdecyduje.
I zdecydował!

No i mamy krytyka ostatniej godziny, głębokiego i douczonego. Wychował wprawdzie syna po dwóch fakultetach, a więc douczonego, ale co z tego, skoro synalek nie douczył się, jak to było z tą Cedynią.
Czy to myśmy się chronili za ich dziećmi, czy też oni nas atakowali, chroniąc się za naszymi dziećmi?
Ale mniejsza z tym. Wprawdzie niedaleko pada jabłko od jabłoni, ale jednak jabłko - to nie jabłoń. No i nie powtarzajmy niehonorowego ataku przy pomocy ich dziecka.

To, że nie wykorzystujemy wszystkich okazji, żeby siedzieć cicho, świadczy o niedouczeniu i płytkości? O fanatyzmie?
Może uparte domaganie się wyjaśnienia przyczyn Katastrofy Smoleńskiej?
Wyrazem mądrości i głębokiej, duchowej formacji oraz otwartości i braku fanatyzmu jest uznawać Ewangelię Laska, Tuska, Anodina* i Putina? Oraz zatykać nos na sam dźwięk słowa zamach?

Ciii...
O teologii miało być....
No to, jak to jest, z tą krytyką? Polski katolicyzm. Zostawmy już ten "fanatyzm", bo do jutra nie skończymy. Niech mu będzie, panu S. Zawsze lepiej być fanatycznym, niż letnim, jak to było w Ewangelii?

Płytki i niedouczony. Ale kto jest płytki i niedouczony?
Wierni mają płytką wiarę i są niedouczeni?
Czy może hierarchowie?

Czy to, że samą modlitwą pokonaliśmy światowe potęgi (i mamy pełne kościoły a Czesi mają puste), my - wojskowe i gospodarcze słabeusze i niedouczone niemoty, świadczy o płytkości czy o niedouczeniu?

A to, że daliśmy światu Profesora, Poetę, Człowieka Modlitwy, Proroka i Egzorcystę Demonów Totalitaryzmu, Świętego Papieża?
O czym to świadczy?!

Pewnie o obu wadach naraz.

A poza tym, czy katolicyzm jest (tylko) dla ludzi uczonych?
Jeden mój były idol (bardzo douczony) też lubił się wypowiadać (wymądrzać) na temat szkodliwej, irracjonalnej, babskiej, polskiej  maryjności.
Tyle zrozumiał w swojej uczoności z istoty polskiego katolicyzmu, co byle pyszny heretyk.
No i się doigrał. Właśnie teraz, gdy ma szansę zdobyć upragniony mandat europosła, zgłupiał do reszty i swoje niewątpliwie słuszne poglądy głosi w idiotyczny sposób. Najbardziej zatrważające są jego proputinowskie dyrdymały. Zupełnie, jakby został przewerbowany. Albo jakby dopadła go ta choroba, której ja też się obawiam.

Boże uchowaj!

Dużo u nas jest głupoty i myślowych mielizn?
Ależ oczywiście. Nie są na te nieszczęścia impregnowane nawet najtęższe umysły. Uczone, jak wszyscy diabli. Bo uczoność NIE JEST synonimem mądrości. Wiesz ty, panie arcykomediancie, kto lepiej zna Biblię od największych biblistów?
Nie wiesz?
To ja ci nie powiem. Musisz się douczyć.

Zaś, co do niemożności nakręcenia dobrego, dowcipnego, mądrego i pięknego, wzruszającego filmu, to brzydko jest zwalać winę za swoją twórczą niemoc na swój płytki, niedouczony, katolicki, maryjny, naród.
Prawdziwi geniusze czując z narodem, nigdy mu nie schlebiali. Krytykowali go, patrząc głęboko i daleko. I tworzyli dzieła na miarę swego talentu.

Komedianci do komedii! Ćwiczyć mądre poczucie humoru. Może im nie wyjdzie od razu Benigni, ale może chociaż pół Barei?
Profesorowie - do modlitwy! Pogłębić. Bo płytko, aż szoruje!

A synalkowi kupić chociaż Jasienicę. Niech chłop się douczy!

* odmiana zgodnie z licentia poetica, korekta, proszę nie zmieniać...

piątek, 25 kwietnia 2014

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.III

Część trzecia - Szewc


Słuchałem wczoraj (Poranek Wnet) świadectwa pewnego prawdziwego, nie wykreowanego Szewca. Stanisława Żmiji, ze Stanisława Dolnego, spod Wadowic! Niektórzy wiedzą, jaki mam sentyment do tego zawodu. Taki, że prawie zalatuje ode mnie szewskim klejem.

Ten prawdziwy Szewc mówił o tym, jak robił buty dla polskiego papieża.  Mowa prosta, głos chropawy, czasem się łamie ze wzruszenia, widać, że człek opowiada spod serca, obrazy wracają, umiłowana Postać ożywa, Uśmiech promienieje, z głębi Oczu, dobrotliwy, porozumiewawczy. Te Oczy. Uważne, rozumiejące, przenikające. Rozumiejące, jak to oczy Dobrego Ojca. Takim był, poświadczam, chociaż nigdy się do niego nie zbliżyłem, jak Szewc, Stanisław, ze Stanisława.

Szewc opowiada o papieżu i o butach:
Nie, żeby w nich chodził, ale żeby miał. Bo kiedyś, przed wojną (mówili mi) On marzył właśnie o takich butach. A nie mógł sobie na nie pozwolić. I chodził w drewniakach. Proboszcz poradził, opowiedział, zachęcił. Pojechałem w stanie wojennym na pielgrzymkę, na kanonizację  świętego Maksymiliana Kolbe. Na granicy musiałem się celnikom tłumaczyć. „Dla papieża” - mówię, a oni … się uśmiechnęli. Stoję sobie z tymi butami w auli Pawła VI. Dobrze mnie ustawili, Pan Bóg zrządził, w przejściu, gdzie papież chodził. Wreszcie się zbliża, a mnie zaparło dech, straciłem język. I on sam do mnie przemówił. Tak ciepło i serdecznie, że mi się język rozwiązał. Stwarzał takie wrażenie, że nie on był najważniejszy. Wypytywał się mnie, skąd przyjechałem, czy daleko mieszkam od Wadowic. Ojcze Święty. Piętnaście kilometrów Stanisław Dolny jest. „O – to my są krajany!”. Dopiero, jak odchodził, przypomniałem sobie o butach. Ja myślałem, że to będą buty na pokaz, jako coś, co chciał mieć za młodu. Ale on je wdziewał. Lubił w nich chodzić! A ja na pewno dzięki niemu chodzę, bo już było źle. Przysłali mi depeszę, że się modli. Ale po namyśle, tak powiedział, bo mi potem powiedzieli: No co, tylko Ojciec Święty ma chorować a szewc nie?
Czy w tym tekście prostego Szewca spod Wadowic jest jakaś poezja? I skąd się wzięła?
Co to jest?

Świadectwo.
Prawdziwi Szewcy nie gadają niepotrzebnych rzeczy ale i nie mają monopolu na prozę poetycką wyrażającą inny wymiar rzeczywistości.

Pewna młoda, mądra i piękna pani, której nigdy nie widziałem na oczy, a która kiedyś obdarzyła mnie aforyzmem, gdy zagadałem Szewcem, też widzi i opisuje. Zacytuję jeden fragment z jej medytacji Najświętszej Liturgii.
…rozlega się „Chwała na wysokości Bogu” i nagle wybucha w kościele światło, śpiew, dźwięk dzwonów i dzwonków w rękach ministrantów.
Tym razem jeden instrument pozostał nieobsadzony- gong. Hymn trwał, gdy ten niepełnosprawny ministrant powoli zaczął iść przez prezbiterium. Zwykle w chodzeniu pomaga mu któryś inny, tym razem nie, więc trwało to dłużej.
W końcu jednak dotarł na miejsce, powoli się pochylił, wziął pałeczkę i zaczął uderzać w instrument. Teraz nie brakowało żadnego głosu. Cały Kościół śpiewał swoją świętą pieśń, której doskonałość nie była popisem umiejętności.
Pieśń, która byłaby uboższa, gdyby na miejscu chorego był ktoś inny …
Co łączy te dwa teksty? Prostą, chropawą, pełna zacięć ze wzruszenia, opowieść prawdziwego Szewca (niech mu Bóg błogosławi!)  i subtelną, w pastelowych kolorach utrzymaną, obrazkową medytację wykształconej i subtelnej kobiety i matki (oby Bóg miał ją w swej opiece!)?

Czy to poezja, sięgająca, może mimowolnie, nadspodziewanie „łatwo”, wymiaru mistycznego? Czy raczej to mistyka zamienia jourdainowską prozę w poezję, która z kolei, ona jedna! jest zdolna dotrzeć do owego „innego wymiaru rzeczywistości”?
Dlaczego tak chwyta za serce?

Jest takie powiedzenie, mądre, czy głupie, ale dość popularne.
(… – tu pada imię, którego dziś nie wypada przywoływać) … siedzi w szczegółach.
A ja myślę sobie, że jest "trochę" inaczej. I nie wyjdę od wilka, którego nie wywołuję, tylko właśnie od szczegółu. Bo ów wilk siedzi w szczególe wówczas, gdy ten szczegół jest częścią samą w sobie. Kamieniem na drodze, o który się potykamy a nawet kopiemy go ze złością, bo nabiliśmy sobie przez niego guza. I ów wilk cieszy się, gdy nam rzeczywistość pokawałkowała się na takie bezużyteczne, raniące się nawzajem, odłamki.  Stop. Nie wgłębiajmy się dziś w te rozważania. Kontemplujmy inną rzeczywistość.

Wyjdźmy od rzeczywistego, nieusuwalnego faktu. Najdrobniejszego, ale tak znamiennego, że zapada w pamięć na całe życie.
Świadectwo. Zastanawiający szczegół, który opromieniony wiarą i miłością zostaje umieszczony w kontekście i zharmonizowany z większa całością, staje się integralną, niezbędną częścią tej całości. Ukazuje swój ukryty sens. I odkrycie tego sensu i tej harmonii jest poetyckim poematem Uwielbienia.

Świadectwo. Świadectwo kogoś z poddanych Królestwa Bożego. Pietyzm dla szczegółu i umieszczenie go kontekście Czegoś większego. Czyli Miłość Prawdy i ciągłe nawracanie do Mądrości. W swoistym braterstwie z innymi, choćby wciąż błądzącymi, poddanymi Królestwa. Gdziekolwiek są. Blisko, czy daleko.

To właśnie ów inny wymiar rzeczywistości, który przeniknął tajemniczo do dusz Szewca i Młodej Matki, prześwietlił je i znalazł ujście w świadectwie, które jest czystą poezją.
To iluzja, czy rzeczywistość?

A kto to może docenić? Spodziewam się, że moi wirtualni przyjaciele, adresaci tej epistolografii, przypadkowi czytelnicy. Szukający Królestwa Bożego, które jest na co dzień jakoś ukryte, ale ciągle się objawia uważnemu oku. I za chwilę znów się ukrywa. Ale nigdy nie znika. Pamiętajmy o tym, nawet wówczas, kiedy „mamy robotę”.

Ale rozglądajmy się, bo świadectwa ciągle się pojawiają. 

Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.II Poezja

Część druga – Poezja jako więź


Święty Jan Paweł powiedział kiedyś (cytuję za wzruszającym reportażem z Watykanu Stefana prawie Czarneckiego, bo Czernieckiego, w najnowszej Gazecie Polskiej, ale cytują go - Jana Pawła - prawie wszyscy, od lewa do prawa – ot, fenomen JPII):

Poezja to wielka Pani, której trzeba się całkowicie poświęcić. Obawiam się, że nie byłem wobec niej zupełnie w porządku.

Mnie, pyłek u Jego sandałów, to uderzyło. Trzeba się całkowicie poświęcić. Nawet, jak się uprawia pół-publiczną epistolografię. A jak całkowicie … nie można?

To trzeba czasem zarwać nockę albo zrobić sobie „wagary”. Jan Paweł czytał poezję polską nocami. Tłumaczył się tak niedowierzającemu, że ma czas na jego wiersze, Ernestowi Bryllowi. I ciągle, mimo wszystko, czasem pisał.

Bo nie można zaniedbywać nawet jednego adresata.  Okazjonalnej, ale wiernej czytelniczki. Takiej, co się w ogóle nie odzywa. Ale przybywa. Niezawodnie. I czasem daje znać o sobie. Okazjonalnie – o niezawodnym.

Zadzierzgnięte więzi zobowiązują. Tak, jak zdobyta miłość wnuków, mieszkających „niewygodnie daleko”. Trzeba je pielęgnować tu i teraz a nie, „w stosowniejszym czasie”.

Więź. Wierność. W „wirtualnym świecie” prawdziwe więzi istnieją. Nawet, jakby, bardziej.  Więzi duchowe, o które realnym świecie czasem … trudniej.

Bo wirtualnie bywamy bardziej otwarci, sądząc, że mniej ryzykujemy, odsłaniając się „na chwilę” przygodnemu przechodniowi. A tu dopada nas prawdziwa i chyba niewinna, dziwna tęsknota do podobnej wrażliwości napotkanych przechodniów. Przechodniu, siądź… Uderza po miesiącach - ba! - po latach, z powodu zapomnianego komentarza.

Jest jeszcze jeden powód tej bliskości, nieco „kontrowersyjny”, który mi uświadomił właśnie Ernest Bryll, poeta, patrzący dzisiaj w tę samą stronę, co ja. I chyba w nieco inną stronę, niż jedna z osób innego pokolenia wprawdzie, ale przecież mi najbliższych.
Spytałem ją właśnie. Taki test.
- Co będziesz robić w najbliższą niedzielę?  
- Mam robotę.
- A dzisiaj?
- Dzisiaj spotykam się z kimś bliskim. 
- Wiesz przecież, co będzie w najbliższą niedzielę? A nie lepiej dzisiaj „mieć robotę” a w niedzielę spotkać się wspólnie z kimś bliskim – z kimś może bliższym, z Nim?
Nie wyjawię odpowiedzi mojej bliskiej, jak najbardziej realnej, osoby. Tym bardziej, że ja też w najbliższą niedzielę – mam robotę. Właściwie już od dzisiaj ją mam i to, tu, teraz, kiedy to piszę, to – wagary. I nie uczyniłem nic, by jej nie mieć. Bo musiałbym się postarać, coś przesunąć, coś odwołać.
Ale to jest świat realny.

A świat „wirtualny”? I ten powód, jeszcze jeden, owej bliskości?
Otóż poeta Ernest Bryll, z mojego pokolenia, dojrzewający jakby razem ze mną, powiedział coś równie zastanawiającego, co mój duchowy Ojciec, poeta i papież, którego świętość będzie ogłoszona w najbliższą niedzielę. W którą to niedzielę, podczas tej uroczystości, ja będę miał robotę. Jak wiele innych jego duchowych dzieci.
Cytuję Brylla znów za Gazetą Polską. O papieżu:
…wracają, przywożą (…) słowa papieża, że szkoda, że się nie spotkaliśmy. Ale (…) ja trochę bałem się takiego spotkania. O czym miałbym mówić? Opowiadać o moich nędznych zwątpieniach? O tym, że tu uważałem tak, a w mojej poezji uważałem inaczej i że w życiu zwykle jestem głupszy niż w wierszach?
Jeśli by pan Ernest mnie zapytał, to odpowiedziałbym: Zdecydowanie tak! Właśnie o tym! Z Ojcem można porozmawiać o wszystkim. A już szczególnie o swoich nędznych zwątpieniach. Jeśli się ma taką okazję.

I ja właśnie teraz o tym. O tej znamiennej mądrości i głupocie. O mądrości zawartej we własnych wierszach (albo w innych tekstach) i głupocie w życiu.

Jak ja to znam!
A gdybym sam nie wiedział, to właśnie „realni bliscy” by mi nie dali zapomnieć. Bo szczególnie ich uderza ten kontrast. Za dobrze mnie znają, żebym mógł przed nimi grać takiego „subtelnego”, takiego „wrażliwego”, ojojoj, takiego „delikatnego”!

Mogę kreować taki „podmiot liryczny” w swojej epistolografii. I czytelnicy mogą się na to łapać. Czy to jest oszustwo? W jakimś sensie - tak. Takie „szlachetne oszustwo”. No bo jak postępować? Epatować swoimi nieusuwalnymi wadami? Nudziarstwa i zafiksowanej, jak krowa uwiązana do kołka, monotematyczności i tak nie mogę ukryć.
A inne? To byłby horror! Takie są prawa twórczości!  Hmm. Zapewne. I wszyscy „tfurcy” a także, jak się okazuje, również twórcy, tak postępują. Piszą, kreując swój wizerunek, taki, jaki powinien być, gdyby się lepiej postarali. Kreują swój etos.

I to jest właśnie ten przedziwny powód bliskości.
Wizerunek, niezakłócony codziennym pyłem grzechu, jakby odfiltrowany, "odświętny", duchowy ubiór "do kościoła", teatralny strój, używany podczas spotkań z ludźmi z krwi i kości, ale schowanych za zasłoną. Zasłona, która oszczędza im gryzącego w oczy pyłu codzienności.

O czym rozmawiamy? Mówimy nie o tym, jacy jesteśmy, ale jacy chcielibyśmy być. Nie, gdzie jesteśmy, ale dokąd zmierzamy. Ale to TEŻ mówi jakąś prawdę o nas, mylę się? 
Mówimy o pieczęci odciśniętej przez Boga w naszym sercu. Której się ciągle sprzeniewierzamy. Jeśli umiemy znaleźć złoty środek między mitomanią a ekshibicjonizmem, to paradoksalnie jesteśmy blisko prawdy. Czy radość, że wspólnie odbywamy chociaż kawałek drogi, nie jest oparta na tej prawdzie? Czy wspólna, wzajemna modlitwa takich wirtualnych przyjaciół jest wysłuchana?

-------------------------------------
A miało być o Szewcu. O tym moim lepszym alter ego. No ba. To osobny felieton. Tu jest druga część tryptyku. O poezji. Teraz będzie o Szewcu. Już mówię.


Prowizorka na chwilę zawieszona przez … Szewca cz.I

Czyli felieton w trzech częściach z mocną nutą osobistą

Część pierwsza – Prowizorka, czyli stan trwały

Zostałem porwany. Na chwilę, tylko dla załatwienia sprawy, ustawienia pewnej biegnącej rutyny, wykorzystania mojego niewątpliwego doświadczenia w popełnianiu błędów. Niekoniecznie w ich wystrzeganiu się.

Wychodzę na taras, wra …
Moje blogowe nawyki są wykorzystywane … obok. Są równie (nie)popularne, jak te tutaj. Może  też mają, chociaż jednego, nieocenionego czytelnika?

No i wychodzi mi zawsze to samo - tu i tam - czyli, tam, gdzie mnie porwało, i tu, gdzie wszystko zostawiłem, jak bym miał zaraz wrócić, - wychodzi - Taka epistolografia uprawiana pół-publicznie. Coś w rodzaju dzienniczka starej panny.

Niezbyt oryginalne, niezbyt eleganckie hobby.Te oczy rodziny, zwłaszcza – młodszego pokolenia -  wznoszone do nieba: „Co za obciach, żeby tylko znajomi tam nie trafili!”?

No to mają teraz spokój.

Cisza, spokój. Blogi - omszałe, jak zapomniane butelczyny skwaśniałego węgrzyna, dobyte z wilgotnej piwnicy. Wpisy niedokończone, jak rozrobione ciasto, krzepną na kamień w kamiennej dzieży lokalnych dysków.
Sterty materiałów do zapowiadanych esejów, przygotowanych i bezużytecznych, jak hodowla moli, znienawidzona przez pedantyczną gospodynię.
Materiały „jakby”  kwaśniały;  ich autorzy idą dalej. Jedni zaczynają niepokojąco zbliżać się do punktu, który miał być moim odkryciem. Inni wręcz przeciwnie. Strach się na nich dziś powoływać.
Szkoda gadać. Się porobiło i nie chce się odrobić.

Toutes proportions gardées, ma tu zastosowanie skarga świętego Jana Pawła w odniesieniu do …poezji. Ale o tym za chwilę. To znaczy w następnym odcinku będzie o poezji. Teraz jest o prowizorce. Czyli o mnie. Pewna pani redaktor wyraziła się, z kolei, w stosunku do mnie:
„Odnoszę wrażenie, że poezja jest dla pana ważna”.
Nie rozumiałem wtedy właściwie o co jej chodzi, do dziś o tym myślę. Może i nie znam się na poezji, (której przecież nikt nie zji) Ot, czasem się zajrzy, żeby odświeżyć pamięć młodzieńczych marzeń. Albo zdobyć przydatny cytat, pozwalający jednak zjiść kawałek poezji na podwieczorek. To jest zawsze pożywny kawałek.

Ale śmiem twierdzić, że poezja, zgodnie z przesłaniem pewnego śmiesznego filmu o jej wpływie na wzrost gotowości bojowej armii amerykańskiej, z jeszcze śmieszniejszym Dannym De Vito,  jest wyższą, bardziej komunikatywną formą prozy. Mała domieszka poezji do najbardziej przyziemnego, mdłego zakalca prozy może uczynić go nie tylko strawnym ale wręcz dotrzeć, z poziomu tego zakalca, do innego wymiaru rzeczywistości. To o wiele poważniejsza sprawa, niż jakieś bełkotliwe wiersze z cienkich, przecenionych tomików. To sprawa bezpieczeństwa państwa. Kiedy ludzie (nie tylko żołnierze) nie potrafią się ze sobą skomunikować, państwu zagraża niebezpieczeństwo!

Ale co z tym świętym Janem Pawłem i co to ma do rzeczy? Trzeba przeczytać następny odcinek.