5 sierpnia, krótko :)
Pan profesor Stoff solidnie przeanalizował Lema. Bibliografia wspomagająca analizę imponująca. Imponująca nawet dzisiaj ta moc inspiracji...
Lem - to filozof w kosmicznym hełmie?
To by mnie pocieszało, bo straciłem wiele godzin i dużo miejsca w mojej biblioteczce. Zamiast studiować Pismo, Augustyna, Tomasza Akwinatę, Tomasza a Kempis, Chestertona, Lewisa a także wielu tych, których już nie nadrobię - fascynowałem się podróżami międzygwiezdnymi, perypetiami bohaterów - wytworów lemowej wyobraźni i problematami - wytworami lemowskiej filozofii przypadku, fantastyki i futurologii.
Zostałem inżynierem - z umiłowania błyszczących, szemrzących wytwornie cacek, zwiastunów Przyszłej Epoki. Poruszających się na czarnych, jak heban oponach, z wirującymi w słońcu, dającymi odbicie zachwyconej twarzyczki chłopca, blaszanymi talerzami po bokach.
Później dopiero przyszło otrzeźwienie, że trzeba umieć policzyć moment gnący i umieć rysować zestawienie montażowe. A także mieć wyczucie, gdzie moment gnący będzie wyginał najbardziej. Żeby nie kompromitować się liczeniem z dokładnością do milimetrów w jednym miejscu, gdy się nie policzyło z dokładnością do centymetrów w innym.
No i trzeba by było żyć w kraju, który ma ambicję tworzyć oryginalne konstrukcje takich cacek a nie poprzestawać na kupowaniu licencji i nieuchronnym pozostawaniu w tyle wyścigu.
Coś się zmieniło?
Widzę wokół podobne fascynacje rozwiązaniami technicznych cacek, niestety przeważnie "stamtąd". I podobne działania - liczenia z dokładnością do milimetra tam, gdzie na oko widać, że trzyma. A pomyłki na metry, tam gdzie puszcza.
Zasada instrukcji, rutyny, procedury doprowadzone do absurdu.
"Instrukcje obsługi" są pełne oczywistych i banalnych pouczeń, "jak się nie poparzyć gorącą kawą" a brak w nich porad, jak rozwiązać prawdziwy, chociaż przecież łatwy do przewidzenia, standardowy problem.
Przeczuwam, podobne do niegdysiejszych moich, frustracje pracy w kraju, który oryginalnych wytworów nie tworzy, bo wyścig odbywa się gdzie indziej.
Frustracje z powodu braku pola do popisu dla oryginalnych koncepcji byłyby może potencjalnym źródłem presji na zmiany.
Co je neutralizuje? Niezdrowe fascynacje "cackami" i chęć krzątania się wokół nich. Dziecinne marzenia, które nie mają się gdzie przemienić w dojrzałą, twórczą działalność.
Teraz mam już inne hobby. Trochę kosztem zawodu, bo mój "techniczny" blog bezwstydnie zaniedbuję.
Muszę właśnie zmykać tam. Mam coś do zapisania.
Czy w tym swoim nowym hobby, braki w formacji pokryję doświadczeniem i wyczuciem, aby uniknąć humanistycznego "liczenia z dokładnością do mm, tam, gdzie i tak trzyma a zaniedbania na m, tam gdzie puszcza"?
Jeszcze tylko szybki, ważny cytat ze Stoffa (podkreślenie KR).:
Tragizm łączy się zawsze z transcendencją, z otwarciem na Coś czy Kogoś, nieskończenie przerastającego jednostkę, która uwikłana została w winę tragiczną. Zniszczenie wartości w nieuniknionym zderzeniu z inną, równorzędną wartością - bo na tym w istocie tragizm polega - dokonuje się zawsze w obliczu jakiejś instancji wyższej, która temu, co się dzieje nadaje sens, mimo zniszczenia czegoś wielkiego, istotnego.
I pomyśleć, że czcigodny profesor snuje takie rozważania na kanwie twórczości mojego "specjalisty od cacek", zdeklarowanego ateisty!
Oczywiście trzeba przyznać, że "cacka" były wplecione w "mądrą" historię, w której człowiek i jego dusza, nawet, jeśli nie przywoływana wprost, zawsze grały rozstrzygająca rolę.
Dobra literatura zawiera na dnie, niby pod siedmioma pierzynami łóżka księżniczki, ziarnko grochu filozofii. I tylko księżniczka go wyczuje.
A Stoff? Czy to własnie ta księżniczka?
Czy ogłasza zwycięstwo "mądrej, kosmicznej bajki z morałem", czy też popada w naukową manierę rozszczepiania włosa na czworo i dorabiania na siłę filozofii?
Czytać dalej?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz