Myślę, śpię i ...się budzę. Z krzykiem
Myślę od dłuższego czasu nad problematem Mitu.
Czytam z określoną tendencją. Jestem "uważny inaczej".
Pomijam najistotniejsze wątki, ale strzygę uszami zawsze, gdy ktoś ociera się
nieledwie o ten problemat. A może nawet wcale mu to nie przyszło do głowy?
Ale jeszcze masa krytyczna emocji i treści oraz mocy puenty nie zostały
przekroczone.
Ta wzmianka - to taki ślad, gdyby mi stęchło zupełnie i gdybym swego zamysłu nie zrealizował. Ale nie tylko.
To dlaczego jeszcze ten... brudno - wpis?
Ano - bo znów się obudziłem... czytając tekst sprzed 3 kwartałów. Wtedy widocznie
nie miałem takiej "mitologicznej" inklinacji...
Człowiek - rezonator
Będą dwa wątki.
Człowiek coś czyta i ...ziewa. A inny się emocjonuje: Rewelacja!
Bo jak nie, to biada.
Ten jest pierwszy: Jak reaguję na "intelektualne impulsy".
Człowiek coś czyta i ...ziewa. A inny się emocjonuje: Rewelacja!
Wyobraźmy sobie monografię pewnej choroby: etiologia, diagnoza i
terapia, wraz ze wszystkimi szczegółami objawów swoistych i nieswoistych,
prawidłowości i wyjątki, leki, skutki uboczne, dawkowanie itd. itp. Cegła na
tysiąc stron. Mało obrazków. Realia niezbyt przyjemne. Nawet student medycyny,
z powołaniem do zawodu - chyba nie będzie tego czytał z płonącymi uszami?
A ja słyszałem dawno temu o "autentycznym" (a nie
"prasowym") fakcie, że taki student został prawdziwym specjalistą,
wybitnym lekarzem od tej właśnie, wcale nie eleganckiej i niezbyt popularnej
choroby. Czy zespołu, bo to jednak coś szerszego, bardziej profesorskiego? Zapomniałem.
Bo jego matka na to chorowała. I on, wiedziony synowską miłością i
troską, szperał wszędzie, gdzie mógł. I nie tylko matkę wyleczył, ale napisał
pracę magisterską a zaraz później – doktorską.
Najlepszym paliwem pędu do wiedzy, jest miłość i płynąca z niej
determinacja dotarcia do głębi, do istoty. Do prawdy, która oświeca, leczy i
wyzwala.
I co zrobić z tą prawdą, kiedy już ją posiądziemy? Nie (my - nie) napisaliśmy
wprawdzie monografii, tylko notkę, która jest przyczynkiem. Może małym stopniem w
głąb?
Ale odnośmy się do tego. Czegoś konkretnego. Namacalnego.
Pewnie tajemnica "sukcesu" (cokolwiek to znaczy) polega
na tym, żeby, posiadając "swoją prawdę", trafić z nią w tę samą wrażliwość u dużej liczby osób.
Można to zrobić przypadkiem. Ale można popracować nad formą
i ułatwić odbiór. Właśnie trwa czwarta czy piąta redakcja. Widać?
Tak jest z rynkiem politycznym i rynkiem w ogóle.
Człowiek z "misją rynkową" pracuje nad swoją ofertą
zgodnie z tym, "co w duszy gra". Albo dlatego, bo "tak się
złożyło". I potem składa ofertę. Oferta jest przyjęta, albo odrzucona.
Jeśli przyjęta - to sprzedając - pracuje dalej, aż osiąga, mniejszy
lub większy, sukces.
To był (i jest) "mój" model. Nie ma się czym chwalić.
Droga w pewnym sensie - bezrefleksyjna. Bez wynalazków typu "kreacja potrzeby".
Bez sondażowni i reklamy.
Jakiej potrzeby?
Mówię ogólnie. W pracy zawodowej i jako grafoman. Podchodzę podobnie. Robię (piszę) swoje. I oferuję.
Nie mówię, że to jedyna dopuszczalna postawa. Bywa inaczej. To marketing mówi, jakie są potrzeby. Albo
sam je stwarza. Potem projektant i wykonawca te potrzeby realizują.
To godne szacunku starania osiągnięcia sukcesu. Nic złego. Jeśli
wierzymy w coś, co jest POZA tym wszystkim. Jeśli w naszym działaniu kierujemy
się ograniczającymi nas zasadami.
Optimum w obszarze dopuszczalnym. "Boska" definicja optymalizacji, czyli droga do zbawienia przez czynienie sobie ziemi poddaną.
Bo jak nie, to biada.
Bo może zostać SAM MARKETING. Robimy wszystko, najmniejszym kosztem, po linii najmniejszego oporu i największej wygody, sięgając wzrokiem do dzisiejszego wieczora. Jutro? Się zobaczy.
Coś mi wymyślą, od czego ich mam?
Wtedy się staczamy na pozycję
hochsztaplera. Skojarzenia dowolne. Jakby co, ja nic nie mówiłem. Tak sobie
bajdurzę.
Nie mówcie zaraz, że jestem z PiSu i myślałem o PO.
Albo odwrotnie.
I nie siedzę okrakiem na barykadzie!
Jedni są mądrzejsi (politycznie - odrobinę), ale wcale nie jestem
pewny. I nie powiem którzy.
I nie dlatego, że nie jestem pewny.
I nie dlatego, że nie jestem pewny.
Po prostu - to nie ma nic do rzeczy. Opisuję prawa przyrody. Nie
moja wina, że wszystkim się to kojarzy albo z PiSem albo z PO.
Ale już koniec na ten temat. Bo można napisać cegłę - w czym
zresztą celuję.
Wątek został naszkicowany.
Przechodzimy do wątku nr 2. Ale nie teraz...
Za chwilę...
No to idę dalej. :-) Ale zanim pójdę, coś jeszcze powiem. Przykład ze studentem - piękny. Jakaż może być lepsza motywacja do działania niż bezinteresowna miłość? Każdemu życzę.
OdpowiedzUsuńOdnajduję kolejne podobieństwo z Krisem. Najpierw "to, co w duszy gra", a potem "składanie oferty" i szlifowanie jej pod gusta adresata. Jednak adresata też starałem się wybierać - żeby był jak najbardziej podobny do mnie. :-) Niektóre marzenia się w ten sposób spełniły - druk we "Frondzie" i "Christianitas". No, ale idźmy dalej w tego "Django"... :-)