wtorek, 5 listopada 2013

Django jako prototyp współczesnego Polaka wstęp lub wprowadzenie, ale o Django ani slowa

Myślę, śpię i ...się budzę. Z krzykiem

Myślę od dłuższego czasu nad problematem Mitu.

Czytam z określoną tendencją. Jestem "uważny inaczej". Pomijam najistotniejsze wątki, ale strzygę uszami zawsze, gdy ktoś ociera się nieledwie o ten problemat. A może nawet wcale mu to nie przyszło do głowy?

Ale jeszcze masa krytyczna emocji i treści oraz mocy puenty nie zostały przekroczone. 

Ta wzmianka - to taki ślad, gdyby mi stęchło zupełnie i gdybym swego zamysłu nie zrealizował. Ale nie tylko.

To dlaczego jeszcze ten... brudno - wpis?
Ano - bo znów się obudziłem... czytając tekst sprzed 3 kwartałów. Wtedy widocznie nie miałem takiej "mitologicznej" inklinacji...

Człowiek - rezonator

Będą dwa wątki.
Ten jest pierwszy: Jak reaguję na "intelektualne impulsy".

Człowiek coś czyta i ...ziewa. A inny się emocjonuje: Rewelacja!

Wyobraźmy sobie monografię pewnej choroby: etiologia, diagnoza i terapia, wraz ze wszystkimi szczegółami objawów swoistych i nieswoistych, prawidłowości i wyjątki, leki, skutki uboczne, dawkowanie itd. itp. Cegła na tysiąc stron. Mało obrazków. Realia niezbyt przyjemne. Nawet student medycyny, z powołaniem do zawodu - chyba nie będzie tego czytał z płonącymi uszami?

A ja słyszałem dawno temu o "autentycznym" (a nie "prasowym") fakcie, że taki student został prawdziwym specjalistą, wybitnym lekarzem od tej właśnie, wcale nie eleganckiej i niezbyt popularnej choroby. Czy zespołu, bo to jednak coś szerszego, bardziej profesorskiego? Zapomniałem.
Bo jego matka na to chorowała. I on, wiedziony synowską miłością i troską, szperał wszędzie, gdzie mógł. I nie tylko matkę wyleczył, ale napisał pracę magisterską a zaraz później – doktorską.
Najlepszym paliwem pędu do wiedzy, jest miłość i płynąca z niej determinacja dotarcia do głębi, do istoty. Do prawdy, która oświeca, leczy i wyzwala.

I co zrobić z tą prawdą, kiedy już ją posiądziemy? Nie (my - nie) napisaliśmy wprawdzie monografii, tylko notkę, która jest przyczynkiem. Może małym stopniem w głąb?

Ale odnośmy się do tego. Czegoś konkretnego. Namacalnego. 
Pewnie tajemnica "sukcesu" (cokolwiek to znaczy) polega na tym, żeby, posiadając "swoją prawdę", trafić z nią w tę samą wrażliwość u dużej liczby osób.

Można to zrobić przypadkiem. Ale można popracować nad formą i ułatwić odbiór. Właśnie trwa czwarta czy piąta redakcja. Widać?

Tak jest z rynkiem politycznym i rynkiem w ogóle. 
Człowiek z "misją rynkową" pracuje nad swoją ofertą zgodnie z tym, "co w duszy gra". Albo dlatego, bo "tak się złożyło". I potem składa ofertę. Oferta jest przyjęta, albo odrzucona.
Jeśli przyjęta - to sprzedając - pracuje dalej, aż osiąga, mniejszy lub większy, sukces.

To był (i jest) "mój" model. Nie ma się czym chwalić. Droga w pewnym sensie -  bezrefleksyjna. Bez wynalazków typu "kreacja potrzeby". Bez sondażowni i reklamy.

Jakiej potrzeby?
Mówię ogólnie. W pracy zawodowej i jako grafoman.  Podchodzę podobnie. Robię (piszę) swoje. I oferuję.

Nie mówię, że to jedyna dopuszczalna postawa. Bywa inaczej. To marketing mówi, jakie są potrzeby. Albo sam je stwarza. Potem projektant i wykonawca te potrzeby realizują. 

To godne szacunku starania osiągnięcia sukcesu. Nic złego. Jeśli wierzymy w coś, co jest POZA tym wszystkim. Jeśli w naszym działaniu kierujemy się ograniczającymi nas zasadami. 
Optimum w obszarze dopuszczalnym. "Boska" definicja optymalizacji, czyli droga do zbawienia przez czynienie sobie ziemi poddaną.

Bo jak nie, to biada.

Bo może zostać SAM MARKETING. Robimy wszystko, najmniejszym kosztem, po linii najmniejszego oporu i największej wygody, sięgając wzrokiem do dzisiejszego wieczora. Jutro? Się zobaczy. 
Coś mi wymyślą, od czego ich mam?
Wtedy się staczamy na pozycję hochsztaplera. Skojarzenia dowolne. Jakby co, ja nic nie mówiłem. Tak sobie bajdurzę.

Nie mówcie zaraz, że jestem z PiSu i myślałem o PO.
Albo odwrotnie. 
I nie siedzę okrakiem na barykadzie!
Jedni są mądrzejsi (politycznie - odrobinę), ale wcale nie jestem pewny. I nie powiem którzy. 
I nie dlatego, że nie jestem pewny.
Po prostu - to nie ma nic do rzeczy. Opisuję prawa przyrody. Nie moja wina, że wszystkim się to kojarzy albo z PiSem albo z PO.

Ale już koniec na ten temat. Bo można napisać cegłę - w czym zresztą celuję.

Wątek został naszkicowany.

Przechodzimy do wątku nr 2. Ale nie teraz...
Za chwilę...

1 komentarz:

  1. No to idę dalej. :-) Ale zanim pójdę, coś jeszcze powiem. Przykład ze studentem - piękny. Jakaż może być lepsza motywacja do działania niż bezinteresowna miłość? Każdemu życzę.

    Odnajduję kolejne podobieństwo z Krisem. Najpierw "to, co w duszy gra", a potem "składanie oferty" i szlifowanie jej pod gusta adresata. Jednak adresata też starałem się wybierać - żeby był jak najbardziej podobny do mnie. :-) Niektóre marzenia się w ten sposób spełniły - druk we "Frondzie" i "Christianitas". No, ale idźmy dalej w tego "Django"... :-)

    OdpowiedzUsuń